Moja córka postanowiła sprzedać swoją część mieszkania: Czy dobroć zawsze wraca?
— Mamo, musimy porozmawiać — głos Magdy drżał, a jej oczy unikały mojego spojrzenia. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, na którym parowała jeszcze herbata. Czułam w powietrzu napięcie, jakby zaraz miała spaść burza. — Co się stało, kochanie? — zapytałam, próbując ukryć niepokój. Magda westchnęła ciężko. — Chcę sprzedać swoją część mieszkania.
W tej chwili czas się zatrzymał. Słyszałam tylko bicie własnego serca i szum w uszach. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. — Sprzedać? Ale… gdzie ja wtedy będę mieszkać? — wykrztusiłam w końcu. Magda wzruszyła ramionami, jakby to nie był jej problem. — Mamo, to jest moja własność. Potrzebuję pieniędzy na wkład do nowego mieszkania z Tomkiem. Ty przecież masz drugą połowę.
Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, błagać ją, by się opamiętała. Przecież to mieszkanie odziedziczyłam po rodzicach, tu spędziłam całe życie, tu wychowałam Magdę i jej brata Pawła. Zawsze wierzyłam, że rodzina jest najważniejsza. Dlatego kilka lat temu postanowiłam przepisać mieszkanie na dzieci — każdemu po połowie, żeby nie było kłótni po mojej śmierci. Chciałam dobrze. Nie przypuszczałam, że mój dobry uczynek doprowadzi do tego, że dzieci się pokłócą… i że ja sama zostanę postawiona pod ścianą.
— A Paweł? — zapytałam cicho. — Rozmawiałaś z nim?
— On się nie zgadza — odpowiedziała szybko Magda. — Ale to nie ma znaczenia. Każdy ma swoją część i może z nią zrobić, co chce.
Wiedziałam, że Paweł nie pozwoli tak łatwo sprzedać połowy rodzinnego mieszkania obcej osobie. Był zawsze bardziej związany z domem niż Magda. Ale prawo było po stronie córki.
Przez kolejne dni żyłam jak w zawieszeniu. Magda przychodziła rzadziej, a kiedy już się pojawiała, rozmowy były krótkie i chłodne. Paweł dzwonił codziennie, próbując mnie pocieszyć, ale czułam, że i on jest bezradny. Wieczorami leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, wyobrażając sobie obcych ludzi chodzących po moim mieszkaniu, przestawiających meble, zaglądających do mojej szafy…
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam młodą parę z agentem nieruchomości. — Dzień dobry, jesteśmy umówieni na oglądanie mieszkania — powiedział mężczyzna z uśmiechem.
Zamarłam. Magda nawet mnie nie uprzedziła. Stałam jak wryta, podczas gdy oni przechodzili przez pokoje, zaglądali do łazienki, komentowali głośno stan okien i podłóg. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Po ich wyjściu zadzwoniłam do Magdy z pretensją w głosie:
— Jak mogłaś? Nawet mnie nie uprzedziłaś!
— Mamo, muszę działać szybko. Tomek naciska, a ja nie chcę dłużej czekać.
— A ja? Co ze mną?
— Przecież masz swoją połowę! Możesz tu zostać albo sprzedać swoją część razem ze mną.
Zrozumiałam wtedy, że dla niej liczą się tylko pieniądze i nowy start z narzeczonym. Moje uczucia zeszły na dalszy plan.
Wieczorem przyszedł Paweł. Był wzburzony.
— Mamo, nie pozwolę jej tego zrobić! To nasz dom! — mówił z determinacją.
— Ale co możemy zrobić? Prawo jest po jej stronie…
— Może ją przekonam…
Następnego dnia doszło do kłótni między rodzeństwem. Słyszałam ich podniesione głosy przez zamknięte drzwi pokoju:
— Ty zawsze myślisz tylko o sobie! — krzyczał Paweł.
— A ty wiecznie żyjesz przeszłością! Ja chcę mieć własne życie!
Siedziałam na kanapie i płakałam cicho. Nie tak wyobrażałam sobie starość. Chciałam być dla nich wsparciem, a stałam się powodem konfliktu.
Minęły tygodnie pełne napięcia i niepewności. Magda coraz bardziej naciskała na sprzedaż swojej części. Pojawiły się kolejne osoby zainteresowane kupnem. Każdego dnia budziłam się z lękiem: czy dziś ktoś zapuka do drzwi i powie mi, że mam się wynosić?
W końcu przyszedł list od notariusza — Magda podpisała umowę przedwstępną z nowymi właścicielami swojej części mieszkania.
Zadzwoniłam do niej ostatni raz:
— Magda… czy naprawdę chcesz mnie zostawić samą?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Mamo… ja… muszę myśleć o sobie.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd.
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę na zdjęcia rodziców na ścianie. Zastanawiam się: czy dobroć zawsze wraca? Czy warto było tak ufać własnym dzieciom? A może powinnam była pomyśleć najpierw o sobie?
Czasem pytam siebie: co byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało złamane?