Przybył, by zostać: Historia Jacka Kowalskiego

— Jacek, nie możesz tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało! — głos matki rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi jej mieszkania. Zawsze była mistrzynią w przypominaniu mi, kim byłem i kim, jej zdaniem, nigdy nie powinienem się stać. Ale dziś nie szedłem do niej. Dziś szedłem do Magdy.

Nogi miałem jak z waty, choć przecież to tylko kilka przecznic od mojego wynajmowanego pokoju na Pradze. Każdy krok był ciężki, jakby ciążyły mi wszystkie te lata samotności i żalu. Przysiągłem sobie kiedyś: żadnych rodzin, żadnych miłości, żadnych ślubów. Po tym, jak Anka zabrała naszego trzyletniego syna i wyjechała do Poznania, życie zaczęło się walić. Przez pierwsze miesiące piłem za dużo, spałem za mało i pracowałem jak szalony, żeby tylko nie myśleć. Ale myśli wracały — zawsze wracają.

Magda pojawiła się nagle. Zwykła sąsiadka z klatki obok, z którą najpierw wymieniałem tylko uprzejme „dzień dobry” na schodach. Potem zaczęliśmy rozmawiać o pogodzie, o korkach w mieście, o tym, jak ciężko znaleźć dobrą kawę w okolicy. Pewnego wieczoru zaprosiła mnie na herbatę. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ona opowiadała o swoim synu Tomku, który właśnie zaczął studia w Krakowie. Słuchałem jej głosu i czułem, jak powoli coś we mnie topnieje.

Ale dzisiaj było inaczej. Dzisiaj szedłem do niej z zamiarem zostania na dłużej. Może nawet na zawsze? Sam nie wiem. W kieszeni miałem klucz do jej mieszkania — oddała mi go kilka dni temu, mówiąc: „Na wszelki wypadek”. Wtedy się tylko uśmiechnąłem, ale teraz ten klucz ciążył mi jak wyrzut sumienia.

Zatrzymałem się przed jej drzwiami i przez chwilę wahałem się, czy zapukać, czy po prostu wejść. W końcu przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do środka.

— Jacek? — usłyszałem jej głos z kuchni. — Już jesteś?

— Tak — odpowiedziałem cicho. — Przyszedłem… żeby zostać.

Magda spojrzała na mnie uważnie. Miała w oczach coś, czego dawno nie widziałem — ciepło i troskę. Usiadłem przy stole i przez chwilę milczeliśmy.

— Boisz się? — zapytała nagle.

— Strasznie — przyznałem szczerze. — Nie wiem, czy potrafię jeszcze być z kimś… być ojcem… być kimkolwiek.

Magda uśmiechnęła się smutno.

— Każdy się boi. Ja też się boję. Ale czasem trzeba spróbować jeszcze raz.

Chciałem jej odpowiedzieć, ale w gardle miałem gulę. Przypomniałem sobie twarz mojego syna — Michała. Ostatni raz widziałem go dwa lata temu. Anka nie odbierała moich telefonów, a jej nowy partner nie chciał mnie widywać w ich domu. Sąd przyznał jej pełną opiekę, a ja zostałem z pustymi rękami i zdjęciem Michała na tapecie telefonu.

— Myślisz czasem o nim? — Magda spojrzała na mnie z troską.

— Codziennie — wyszeptałem. — Każdego dnia budzę się z myślą o tym, co robi, czy już umie jeździć na rowerze, czy pamięta jeszcze mój głos.

Magda położyła dłoń na mojej ręce.

— Może kiedyś do ciebie wróci. Dzieci pamiętają więcej niż nam się wydaje.

Chciałem w to wierzyć, naprawdę chciałem. Ale życie nauczyło mnie sceptycyzmu.

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie i oglądaliśmy stary polski film. Magda zasnęła oparta o moje ramię. Patrzyłem na nią i czułem wdzięczność pomieszaną z lękiem. Czy mam prawo być szczęśliwy? Czy mogę pozwolić sobie na nowy początek?

Następnego dnia zadzwoniła Anka.

— Jacek? Michał jest chory… Ma wysoką gorączkę i cały czas pyta o ciebie.

Serce mi stanęło.

— Przyjadę natychmiast — powiedziałem bez namysłu.

Magda spojrzała na mnie ze zrozumieniem.

— Jedź — powiedziała cicho. — On cię potrzebuje bardziej niż ja teraz.

Wsiadłem do pociągu do Poznania z duszą na ramieniu. W głowie kłębiły mi się myśli: co powiem Michałowi? Czy mnie pozna? Czy wybaczy mi te wszystkie nieobecne lata?

Kiedy wszedłem do mieszkania Anki, Michał leżał blady na łóżku. Spojrzał na mnie wielkimi oczami i wyszeptał:

— Tato?

Łzy napłynęły mi do oczu.

— Jestem tutaj, synku. Już nigdzie nie pójdę.

Siedziałem przy nim całą noc, trzymając go za rękę i opowiadając bajki z dzieciństwa. Anka patrzyła na nas zza drzwi sypialni — pierwszy raz od dawna nie było w jej oczach gniewu.

Kiedy Michał zasnął spokojnie nad ranem, wyszedłem do kuchni. Anka nalała mi herbaty i usiadła naprzeciwko.

— Może powinniśmy spróbować inaczej to wszystko poukładać? — powiedziała cicho.

Spojrzałem na nią z nadzieją i strachem jednocześnie.

Wróciłem do Warszawy kilka dni później inny niż przedtem. Magda czekała na mnie z obiadem i uśmiechem.

— I co teraz? — zapytała.

— Teraz… chcę spróbować żyć naprawdę — odpowiedziałem szczerze.

Czasami zastanawiam się, czy człowiek może naprawdę zacząć od nowa. Czy przeszłość zawsze będzie nas doganiać? A może najważniejsze to mieć odwagę przyjść… i zostać?