Porzucona w upale: Historia Marii, która musiała stać się matką dla cudzego dziecka

„Zostawiła mi dziecko i uciekła. A ty… Przespałaś, stara…” – te słowa rozbrzmiewały mi w głowie jak echo, kiedy Maria jęknęła, kręcąc głową z boku na bok. W starym, rozklekotanym autobusie było duszno jak w piekle. Przez otwarte okna wpadało powietrze rozgrzane do trzydziestu stopni, ale zamiast chłodu wnosiło tylko kurz i spalinowy zaduch. Ludzie drzemali, otępiali od upału i zmęczenia. Przed nami zamajaczyły złocone kopuły małego kościółka, otoczonego starymi lipami.

Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze wczoraj miałam swoje życie – skromne, ale własne. Teraz siedziałam na tylnym siedzeniu autobusu z niemowlęciem na rękach, a moja córka – Agnieszka – zniknęła bez śladu. Zostawiła mi tylko kartkę: „Mamo, nie pytaj dlaczego. Nie mogę inaczej. Zajmij się nią.” I tyle. Nawet nie podpisała się pod tym listem.

Patrzyłam na maleńką Zosię, która spała spokojnie, nieświadoma dramatu, który rozgrywał się wokół niej. Miała zaledwie trzy miesiące. Jej matka – moja własna córka – uciekła od odpowiedzialności. A ja? Ja nawet nie zauważyłam, kiedy wysiadła z autobusu na poprzednim przystanku. Przespałam ten moment. Przespałam najważniejszą chwilę mojego życia.

– Przepraszam panią… – odezwała się kobieta siedząca obok mnie, starsza pani z siwymi włosami i twarzą pooraną zmarszczkami. – Czy to pani wnuczka?

– Tak… – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Piękna dziewczynka. Ale pani wygląda na bardzo zmęczoną.

Zmęczona? Byłam wykończona. Nie spałam od dwóch nocy, bo Agnieszka wracała późno, kłóciłyśmy się o wszystko: o pieniądze, o jej chłopaka, o to, że nie chce wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim. Ale nigdy nie pomyślałabym, że zostawi własne dziecko i po prostu zniknie.

Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców na małej stacyjce pod Warszawą. Wysiadłam z Zosią na rękach i poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Nie miałam pojęcia, co robić dalej. Mój mąż zmarł pięć lat temu na raka płuc. Zostałam sama w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Ledwo wiązałam koniec z końcem ze swojej emerytury. Teraz miałam wychować niemowlę?

Wróciłam do domu jak we śnie. Sąsiadka, pani Halina, zobaczyła mnie na klatce schodowej.

– Ojej, Marysiu! Co się stało? Gdzie Agnieszka?

– Nie wiem… Zostawiła mi dziecko i uciekła…

Pani Halina pokiwała głową ze współczuciem.

– Dzieci… Dzisiaj to już nie te czasy co kiedyś…

Nie miałam siły tłumaczyć jej wszystkiego. Zamknęłam drzwi i usiadłam przy stole. Zosia zaczęła płakać. Próbowałam ją nakarmić butelką, ale trzęsły mi się ręce. Wtedy zadzwonił telefon.

– Mamo? – usłyszałam głos Agnieszki.

– Gdzie jesteś?! Jak mogłaś?!

– Nie pytaj… Nie dam rady… Muszę odpocząć…

– Ale Zosia?!

– Ty ją lepiej wychowasz niż ja…

Rozłączyła się. Zostałam sama z płaczącym dzieckiem i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

Przez kolejne dni żyłam jak automat. Karmiłam Zosię, przewijałam ją, tuliłam do snu. Sąsiadki przynosiły mi ubranka po wnukach i trochę jedzenia. Ale czułam się coraz gorzej – fizycznie i psychicznie. Bałam się przyszłości. Bałam się tego, że nie dam rady.

Pewnej nocy Zosia dostała gorączki. Nie wiedziałam co robić – pogotowie przyjechało po pół godzinie. Lekarka spojrzała na mnie z wyrzutem:

– To pani wnuczka? Gdzie matka?

– Nie wiem…

– Dziecko potrzebuje matki! – rzuciła ostro.

Poczułam się jak najgorsza matka świata. Jakby to była moja wina.

Po powrocie ze szpitala zadzwoniła do mnie siostra mojego męża – ciotka Basia.

– Marysiu, musisz zgłosić to na policję! Przecież Agnieszka może zrobić sobie krzywdę!

Ale ja nie chciałam robić córce problemów. Wierzyłam, że wróci.

Minęły tygodnie. Zosia rosła, zaczynała gaworzyć i uśmiechać się do mnie. Coraz bardziej czułam się jej matką niż babcią. Ale wciąż miałam żal do Agnieszki – za to, że uciekła od odpowiedzialności i zostawiła mnie samą z problemem.

Pewnego dnia dostałam list polecony – wezwanie do sądu rodzinnego w sprawie opieki nad Zosią. Serce mi stanęło ze strachu. Czy chcą mi ją odebrać? Czy Agnieszka wróci?

Na rozprawie pojawiła się moja córka – wychudzona, blada, z podkrążonymi oczami.

– Mamo… Przepraszam… Ja nie dawałam rady…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam ją przytulić i jednocześnie nakrzyczeć na nią za wszystko.

Sędzia zapytał:

– Kto może zapewnić dziecku lepszą opiekę?

Agnieszka spuściła głowę.

– Mama… Ja jeszcze nie jestem gotowa być matką.

Sąd przyznał mi tymczasową opiekę nad Zosią.

Wróciłyśmy do domu razem – ja i Zosia. Agnieszka pojechała do ośrodka terapeutycznego na leczenie depresji poporodowej.

Czasem myślę: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy byłam złą matką dla Agnieszki? Dlaczego nie zauważyłam jej cierpienia wcześniej?

Dziś Zosia śpi spokojnie w swoim łóżeczku obok mojego łóżka. A ja patrzę na nią i zastanawiam się: czy dam radę być dla niej dobrą matką? Czy kiedyś wybaczę mojej córce? I czy ona wybaczy sobie?