Niezamknięte okna: Historia Julii i cichego krzyku

— Dzień dobry.

To nie było powitanie. To był próbny krok. Mój głos, chrapliwy i stłumiony, jakby przedzierał się przez warstwę kurzu, która osiadła na moich strunach głosowych i na czasie. Zabrzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. Przez chwilę sama siebie nie poznałam. Stałam w kuchni, oparta o zimny blat, patrząc na niezamknięte okno. Wiatr poruszał firanką, wpuszczając do środka zapach wilgotnej ziemi i odległych burz.

Mama weszła do kuchni bezszelestnie, jak zwykle. Jej spojrzenie było ostre, przeszywające na wskroś. — Znowu zostawiłaś okno otwarte — powiedziała z wyrzutem. — Chcesz, żeby nas okradli? Albo żeby wszystko zamokło?

Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się słowa, których nigdy nie wypowiedziałam. Chciałam powiedzieć: „Chcę tylko poczuć powietrze. Chcę oddychać.” Ale zamiast tego tylko wzruszyłam ramionami.

— Julia, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Mama podniosła głos.

— Słucham — odpowiedziałam cicho, ale ona już była zajęta wycieraniem blatu, jakby ślady mojej obecności trzeba było natychmiast zetrzeć.

Od miesięcy nie rozmawiałyśmy naprawdę. Nasze rozmowy były jak zamknięte okna – szczelne, duszne, bez powietrza. Każde słowo odbijało się od szyb i wracało do mnie z podwójną siłą.

Ojciec wracał późno z pracy. Zawsze zmęczony, zawsze rozdrażniony. Kiedyś był inny – pamiętam jego śmiech, wspólne wycieczki rowerowe nad Wisłę. Teraz tylko narzekał na wszystko: na ceny w sklepie, na politykę, na mnie.

— Julia, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała światła w łazience? Myślisz, że prąd jest za darmo? — krzyczał przez drzwi.

Zamknęłam się w swoim pokoju. Okno było uchylone. Słyszałam szum ulicy i śmiechy dzieci bawiących się na podwórku. Zazdrościłam im tej lekkości, tej wolności, której ja nigdy nie miałam.

W szkole byłam niewidzialna. Nauczyciele mówili: „Julia jest cicha, spokojna, nie sprawia problemów.” Koleżanki rozmawiały o chłopakach i imprezach, a ja siedziałam z boku, udając, że czytam książkę. Czułam się jak duch – obecna ciałem, ale nie duchem.

Pewnego dnia po lekcjach zostałam dłużej w bibliotece. Pani Marta, bibliotekarka, spojrzała na mnie uważnie.

— Wszystko w porządku? — zapytała cicho.

Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale coś we mnie pękło.

— Nie wiem — wyszeptałam.

Pani Marta usiadła obok mnie. — Czasem trzeba otworzyć okno — powiedziała niespodziewanie. — Nawet jeśli boisz się przeciągu.

Te słowa utkwiły mi w głowie na wiele dni.

W domu atmosfera gęstniała z każdym dniem. Mama coraz częściej płakała po nocach, myśląc, że nie słyszę. Ojciec zamykał się w swoim świecie telewizji i gazet. Ja próbowałam oddychać przez uchylone okno w moim pokoju.

Pewnego wieczoru doszło do kłótni. Ojciec wrócił pijany. Krzyczał na mamę o jakieś rachunki. Ja stałam w drzwiach kuchni, zamarznięta ze strachu.

— Zawsze wszystko twoja wina! — wrzeszczał ojciec.

Mama płakała cicho. Wtedy po raz pierwszy odważyłam się odezwać:

— Przestań! — mój głos był słaby, ale stanowczy.

Ojciec spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Co powiedziałaś?

— Przestań krzyczeć na mamę — powtórzyłam drżącym głosem.

Zapadła cisza. Ojciec wyszedł trzaskając drzwiami. Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Julia…

Nie wiedziałam, co powiedzieć dalej. Po prostu podeszłam i przytuliłam ją mocno.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie jak liście niesione przez wiatr wpadający przez niezamknięte okno.

Następnego dnia mama przyszła do mojego pokoju.

— Dziękuję ci — powiedziała cicho.

Spojrzałam na nią zdziwiona.

— Za co?

— Za to, że się odezwałaś. Ja już dawno straciłam głos…

Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja byłam więźniem tego domu i tych zamkniętych okien.

Od tamtej pory zaczęłyśmy rozmawiać więcej – najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej. Mama opowiadała mi o swoich marzeniach sprzed lat: o studiach w Krakowie, o podróżach po Europie, o tym jak chciała być malarką.

Ja zaczęłam mówić o swoich lękach i pragnieniach – o tym, że chciałabym kiedyś wyjechać do Gdańska na studia psychologiczne, że marzę o własnym mieszkaniu z dużymi oknami i balkonem pełnym kwiatów.

Ojciec długo nie potrafił zaakceptować tej zmiany. Był coraz bardziej zgorzkniały i zamknięty w sobie. Ale my z mamą nauczyłyśmy się otwierać okna – najpierw dosłownie, potem w przenośni.

Czasem jeszcze boję się przeciągu – tego nagłego powiewu zmian, który może przewrócić wszystko do góry nogami. Ale wiem już, że dusząc się we własnym pokoju niczego nie zmienię.

Dziś patrzę przez szeroko otwarte okno mojego pokoju i zastanawiam się: ile jeszcze osób żyje za zamkniętymi szybami własnych lęków? Czy każdy z nas ma odwagę uchylić choćby jedno okno?