Nie wyjawiłam nikomu – historia milczenia i żalu Krystyny Stanisławówny
– Krystyna Stanisławówna, jak mogłaś na to pozwolić? – krzyczała oburzona sąsiadka Jadwiga Witoldówna, wymachując rękami w ciasnym korytarzu naszej starej kamienicy. – Przecież jesteś matką! Jak można tak obojętnie patrzeć na to, co dzieje się z twoją córką?
Zacisnęłam dłonie na poręczy schodów, czując jak krew pulsuje mi w skroniach. – Cicho bądź! – syknęłam, rozglądając się nerwowo. – Całą kamienicę obudzisz tymi wrzaskami!
Jadwiga nie dawała za wygraną. – A mnie to nie obchodzi! Ludzie już gadają, Krystyno! Basia znowu wróciła z podbitym okiem! Ile jeszcze będziesz udawać, że nic się nie dzieje?
Wtedy poczułam, jakby ktoś rozdarł mi serce na pół. Bo przecież wiedziałam. Wiedziałam od dawna. Ale co miałam zrobić? Sama byłam kiedyś taką Basią. Też milczałam, kiedy ojciec wracał pijany i matka kazała mi siedzieć cicho. „Nie wyjawiłam nikomu” – powtarzałam sobie przez lata. I teraz historia zatoczyła koło.
Basia miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy wyszła za Marka. Wszyscy mówili: „dobry chłopak, pracowity, z porządnej rodziny”. Ja też chciałam wierzyć, że będzie jej lepiej niż mnie. Ale już po kilku miesiącach widziałam w jej oczach ten sam strach, który znałam z własnego dzieciństwa.
Pewnej nocy usłyszałam szloch dochodzący zza cienkiej ściany. Wstałam po cichu i podeszłam do drzwi Basi. Przez szparę zobaczyłam ją skuloną na łóżku, z rozmazanym makijażem i śladami łez na policzkach. Chciałam wejść, przytulić ją, powiedzieć: „Córeczko, wszystko będzie dobrze”. Ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego wróciłam do siebie i całą noc nie zmrużyłam oka.
Następnego dnia Marek przyniósł jej kwiaty i przepraszał na klatce schodowej tak głośno, że słyszała cała kamienica. Basia uśmiechała się blado i kiwała głową, jakby wszystko było w porządku. A ja stałam w oknie kuchni i patrzyłam na nich z poczuciem winy.
– Krystyno, musisz coś zrobić – powtarzała mi Jadwiga za każdym razem, gdy spotykałyśmy się na schodach. – Zgłoś to gdzie trzeba! Nie możesz pozwolić, żeby twoja córka tak cierpiała!
Ale ja nie potrafiłam. Bałam się plotek, bałam się sądów i policji. Bałam się też Marka – jego zimnych oczu i tego, co mógłby zrobić Basi albo mnie. Wmawiałam sobie, że to tylko chwilowe, że Basia sama zdecyduje odejść, jeśli będzie chciała.
Któregoś wieczoru Basia przyszła do mnie z rozciętą wargą. Usiadła przy stole i przez długi czas milczałyśmy. W końcu powiedziała cicho:
– Mamo… czy ty kiedyś…
Nie dokończyła pytania. Spojrzałyśmy sobie w oczy i wiedziałam, o co pyta. O moją młodość, o ojca, o to wszystko, co ukrywałyśmy przez lata pod dywanem.
– Czasem trzeba po prostu wytrzymać – wyszeptałam głosem obcym nawet dla mnie samej.
Basia spuściła głowę i wyszła bez słowa. Jeszcze długo słyszałam jej kroki na schodach.
Następnego dnia nie przyszła do pracy. Zadzwonił do mnie jej szef z biblioteki:
– Pani Krystyno, czy wszystko w porządku z Basią? Nie odbiera telefonu.
Serce mi zamarło. Pobiegłam do niej do mieszkania – drzwi były zamknięte na klucz od środka. Pukałam coraz mocniej, wołałam ją po imieniu. W końcu Marek otworzył drzwi zaspany i rozdrażniony.
– Czego pani chce? Basia śpi.
Przepchnęłam go i wbiegłam do sypialni. Leżała tam – cała blada, z opuchniętą twarzą i pustym wzrokiem wbitym w sufit.
– Basiu! – krzyknęłam i rzuciłam się do niej.
Otworzyła oczy powoli. – Mamo… już nie mogę…
Zadzwoniłam po pogotowie. Lekarz powiedział później: „To było blisko”. Przedawkowała leki przeciwbólowe.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach o własne dziecko. I po raz pierwszy odważyłam się mówić głośno.
Zgłosiłam wszystko na policję. Jadwiga była przy mnie cały czas – trzymała mnie za rękę w komisariacie i powtarzała: „Dobrze robisz”.
Marek dostał zakaz zbliżania się do Basi. Ona sama przez długie miesiące dochodziła do siebie w moim mieszkaniu. Były dni, kiedy nie odzywałyśmy się do siebie ani słowem; były też takie, kiedy płakałyśmy razem nad herbatą.
Czułam ogromny żal do siebie – za to milczenie, za strach, za to że nie umiałam być lepszą matką niż moja własna matka dla mnie.
Dziś Basia mieszka sama w małym mieszkaniu na Pradze. Pracuje w tej samej bibliotece i powoli odzyskuje radość życia. Ja odwiedzam ją co tydzień i za każdym razem pytam: „Jak się czujesz?” Czasem odpowiada: „Lepiej” – i wtedy wierzę jej coraz bardziej.
Ale nocami nadal budzę się zlana potem i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy moje milczenie nie kosztowało nas obu zbyt wiele?
Może ktoś mnie zrozumie… Może ktoś powie: „Nie byłaś sama”? Czy naprawdę można wybaczyć sobie lata milczenia?