Myśl, człowieku, myśl! – Opowieść o spotkaniu, które zmienia wszystko
Myśl, człowieku, myśl! – powtarzałem sobie w głowie, kiedy zatrzymałem samochód przy dystrybutorze na stacji benzynowej w środku szarego, majowego popołudnia. Deszcz bębnił o dach auta, a ja czułem się jakby każda kropla przypominała mi o tym, jak bardzo pogubiłem się w życiu. – Dziewięćdziesiąta piąta, pełny bak – rzuciłem do pracownika stacji, nie patrząc mu w oczy. Wysiadłem i ruszyłem w stronę budynku, by zapłacić. W drzwiach zderzyłem się z kimś – mocno, aż zabolało mnie ramię.
– Przepraszam – wymamrotałem odruchowo, podnosząc wzrok. Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, przesunął wzrokiem po mojej twarzy i już miał odejść, kiedy nagle coś w nim drgnęło. Wbił oczy w telefon, jakby chciał się schować za ekranem przed całym światem. „Marek?!”, prawie krzyknąłem, ale się pohamowałem. Stałem przez chwilę jak sparaliżowany, obserwując przez szklane drzwi, jak Marek – mój dawny przyjaciel z dzieciństwa – wsiada do srebrnego volkswagena i odjeżdża.
Serce waliło mi jak młotem. Przez głowę przetoczyła się lawina wspomnień: nasze wspólne wypady nad jezioro w dzieciństwie, pierwsze papierosy palone ukradkiem za garażami, śmiech i łzy po rozstaniach z dziewczynami. A potem… potem wszystko się popsuło. Rodzinne kłótnie o spadek po dziadku, oskarżenia o kradzież pieniędzy z rodzinnej firmy, które padły na Marka. Ja wtedy nie stanąłem po żadnej stronie – bałem się stracić wszystkich naraz. I tak właśnie się stało. Marek wyjechał do Warszawy, ja zostałem w Toruniu. Przez lata nie mieliśmy ze sobą kontaktu.
Wszedłem do środka stacji z głową pełną myśli. Kasjerka spojrzała na mnie pytająco.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak… tak, tylko… – zawahałem się. – Spotkałem kogoś z dawnych lat.
Zapłaciłem za paliwo i wróciłem do auta. Siedziałem przez chwilę bez ruchu, patrząc na krople deszczu spływające po szybie. W głowie dudniło jedno pytanie: dlaczego Marek wrócił? Czy to przypadek, czy może coś się stało?
Wieczorem nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, a w mojej głowie rozgrywała się scena sprzed lat: ojciec Marka krzyczący na mojego ojca podczas rodzinnej kolacji; matka płacząca w kuchni; ja i Marek zamknięci w moim pokoju, próbujący udawać, że nic się nie dzieje. Potem pamiętam tylko ciszę – długą, bolesną ciszę po jego wyjeździe.
Następnego dnia postanowiłem zadzwonić do mamy.
– Mamo, widziałem Marka – powiedziałem bez zbędnych wstępów.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– To niemożliwe… On przecież…
– Był na stacji benzynowej. Wyglądał… inaczej. Starszy, zmęczony.
– Może wrócił na pogrzeb ciotki Heli? – zasugerowała mama cicho.
– Nie wiem…
– Lepiej zostaw to wszystko w spokoju, synku. Nie warto rozdrapywać starych ran.
Ale ja już wiedziałem, że nie potrafię tego zostawić.
Przez kolejne dni chodziłem jak struty. W pracy nie mogłem się skupić; szefowa zwróciła mi uwagę na błędy w raportach. Wieczorami przeglądałem stare zdjęcia na Facebooku i próbowałem znaleźć ślad Marka. Bezskutecznie. W końcu postanowiłem pojechać do jego rodzinnego domu na obrzeżach miasta.
Dom wyglądał tak samo jak kiedyś: biały tynk odpadający płatami, ogród zaniedbany, ale w oknach paliło się światło. Zapukałem niepewnie do drzwi. Otworzyła mi jego matka – pani Danuta.
– Michał? Co ty tu robisz?
– Dzień dobry… Przepraszam, że tak bez zapowiedzi… Widziałem Marka na stacji benzynowej i…
Jej twarz stężała.
– Marek wrócił tylko na chwilę. Ma swoje życie w Warszawie. Lepiej nie mieszaj się w to wszystko.
– Chciałbym z nim porozmawiać…
– On nie chce rozmawiać z nikim z Torunia – powiedziała twardo i zamknęła drzwi.
Wracając do samochodu czułem się jeszcze gorzej niż przedtem. Czy naprawdę nie zasługuję nawet na wyjaśnienie? Przecież nie byłem winny temu wszystkiemu… A może właśnie byłem? Może moja bierność była gorsza niż jawna zdrada?
Kilka dni później dostałem wiadomość na Messengerze: „Spotkajmy się jutro o 18:00 nad Wisłą”. Nadawcą był Marek.
Przyszedłem punktualnie. Stał już tam, oparty o barierkę mostu.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć…
Przez chwilę milczeliśmy.
– Dlaczego wróciłeś? – zapytałem w końcu.
Marek wzruszył ramionami.
– Mama jest chora. Rak trzustki. Lekarze nie dają jej wiele czasu.
Zatkało mnie.
– Przykro mi… Nie wiedziałem…
– Nikt nie wiedział. Nie chciała nikomu mówić.
Patrzył gdzieś daleko, ponad rzeką.
– Michał… Wiem, że wtedy było ciężko. Ale czułem się zdradzony przez wszystkich. Nawet przez ciebie.
Zacisnąłem pięści.
– Bałem się… Nie wiedziałem co robić…
– Wiem. Ale czasem trzeba wybrać stronę. Nawet jeśli to boli.
Staliśmy tak jeszcze długo, rozmawiając o wszystkim i o niczym: o pracy Marka w Warszawie, o moim rozwodzie sprzed dwóch lat, o tym jak bardzo obaj tęsknimy za czasami dzieciństwa, kiedy wszystko wydawało się prostsze.
Kiedy wracałem do domu tej nocy, czułem ulgę i smutek jednocześnie. Może nie da się naprawić wszystkiego od razu. Może niektóre rany zostają na zawsze. Ale czy to znaczy, że nie warto próbować?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich spotkań przegapię przez własny strach? Czy naprawdę lepiej milczeć niż spróbować wyjaśnić stare sprawy? Myśl, człowieku… myśl!