Miłość na przekór wszystkiemu: Ostatni zakład życia
– Tato, czy ty naprawdę zamierzasz to zrobić? – głos mojej córki, Magdy, drżał z niedowierzania i gniewu. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja czułem, jakby powietrze zgęstniało do granic możliwości. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej zaciśniętych dłoni.
Miałem siedemdziesiąt pięć lat i właśnie ogłosiłem rodzinie, że zamierzam się ożenić z Haliną – kobietą, którą poznałem na spotkaniach seniorów w domu kultury na Pradze. Była wdową, pełną życia i ciepła, które od dawna nie gościło w moim domu. Po śmierci mojej żony, Barbary, przez lata żyłem w cieniu wspomnień i samotności. Dzieci – Magda i Tomek – odwiedzały mnie coraz rzadziej, pochłonięte własnymi sprawami. Czułem się jak mebel: potrzebny tylko wtedy, gdy coś się psuło albo trzeba było przypilnować wnuków.
– Tato, mama nie żyje nawet pięć lat! – Magda podniosła głos. – Jak możesz tak po prostu… zapomnieć?
– Nie zapominam – odpowiedziałem cicho. – Ale nie chcę już być sam.
Tomek milczał. Patrzył przez okno na szarą ulicę, jakby tam szukał odpowiedzi. Widziałem w jego oczach rozczarowanie i żal. Zawsze był bardziej zamknięty w sobie niż Magda. Kiedyś byliśmy blisko – wspólne wyprawy na ryby, rozmowy o życiu. Teraz dzieliła nas przepaść.
Halina była inna niż Barbara. Głośna, energiczna, czasem nawet zbyt bezpośrednia. Ale przy niej czułem się znów młody. Śmialiśmy się razem z drobiazgów, chodziliśmy na spacery po Saskiej Kępie, piliśmy herbatę w jej małym mieszkaniu pachnącym lawendą. To ona namówiła mnie na kurs tańca dla seniorów – pierwszy raz od lat poczułem, że mam jeszcze coś do zaoferowania światu.
– Myślisz tylko o sobie! – Magda rzuciła mi w twarz te słowa jak kamień.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w rodzinie była napięta jak struna. Wnuki przestały dzwonić. Tomek unikał spotkań. Magda pisała krótkie SMS-y: „Wszystko ok u ciebie?”. Czułem się winny, ale nie potrafiłem zrezygnować z Haliny. Była moją ostatnią szansą na szczęście.
Pewnego wieczoru zadzwonił domofon. To była Halina.
– Stefan, nie wiem, czy powinniśmy… Może twoja rodzina ma rację? – powiedziała cicho, siadając naprzeciw mnie.
– Halinko, nie chcę już być sam – powtórzyłem jej to samo zdanie co dzieciom.
– Ale czy warto? – spojrzała mi prosto w oczy. – Czy warto dla mnie tracić ich?
Nie odpowiedziałem wtedy. Bałem się odpowiedzi.
Ślub był skromny – tylko my dwoje i świadkowie z domu kultury. Żadnych dzieci, żadnych wnuków. Po wszystkim wróciliśmy do mojego mieszkania na Grochowie. Halina przyniosła własną pościel i kilka książek. Przez pierwsze tygodnie było cudownie: wspólne śniadania, spacery po parku Skaryszewskim, rozmowy do późna w nocy.
Ale samotność rodzinna zaczęła mnie gryźć od środka. Magda przysłała mi list:
„Tato,
Nie potrafię zaakceptować twojej decyzji. Czuję się zdradzona – jakbyś wymazał mamę z naszego życia. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną.”
Czytałem te słowa wielokrotnie, próbując zrozumieć jej ból. Próbowałem dzwonić do Tomka – nie odbierał. Wnuki przestały przychodzić na imieniny.
Halina starała się być wsparciem:
– Stefan, dasz im czas. Oni muszą to przeżyć po swojemu.
Ale czas mijał, a nic się nie zmieniało.
Pewnego dnia zachorowałem – zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie płuc. Halina opiekowała się mną najlepiej jak potrafiła, ale brakowało mi obecności dzieci. Leżałem w łóżku i słuchałem ciszy przerywanej tylko jej krokami po kuchni.
Po wyzdrowieniu postanowiłem napisać do Magdy:
„Córciu,
Wiem, że cię zraniłem. Ale samotność jest gorsza niż śmierć. Chciałem jeszcze raz poczuć się kochany. Czy możesz mi kiedyś wybaczyć?”
Nie odpisała.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia – pierwsze od lat bez rodziny przy stole. Halina upiekła sernik według przepisu mojej Barbary, próbując choć trochę przywrócić dawną atmosferę. Siedzieliśmy we dwoje przy choince i patrzyliśmy na puste miejsca przy stole.
– Stefan… może powinniśmy ich odwiedzić? – zaproponowała Halina.
– Nie wiem, czy chcą mnie widzieć…
Ale zgodziłem się.
Pojechaliśmy do Magdy bez zapowiedzi. Otworzyła drzwi zaskoczona i zmieszana.
– Tato…
– Przepraszam – powiedziałem od razu. – Chciałem tylko zobaczyć cię na chwilę…
Wpuściła nas do środka. Wnuki patrzyły na mnie nieufnie. Rozmowa była sztywna, pełna niedopowiedzeń i żalu.
– Tato, ja naprawdę próbuję cię zrozumieć… Ale boję się, że już nigdy nie będzie jak dawniej – powiedziała Magda łamiącym się głosem.
– Może nie będzie… Ale chciałbym choć spróbować naprawić to, co zepsułem.
Halina milczała przez całą wizytę. W drodze powrotnej powiedziała tylko:
– Kocham cię za to, że próbujesz.
Minęły kolejne miesiące. Relacje z dziećmi powoli zaczęły się odbudowywać – nie było już tak blisko jak dawniej, ale czasem dzwonili, czasem zapraszali na obiad. Wnuki zaczęły mówić do Haliny „babciu”, choć jeszcze z dystansem.
Ale coś we mnie pękło na zawsze. Zrozumiałem, że każda decyzja niesie ze sobą stratę – nawet jeśli wybieramy szczęście dla siebie.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce nad Warszawą. Halina czyta gazetę obok mnie. Myślę o tym wszystkim i pytam siebie:
Czy naprawdę można być szczęśliwym kosztem tych, których kochamy najbardziej? Czy samotność usprawiedliwia wszystko?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?