Miłość na krawędzi: Dziennik Kingi
— Czy robisz to dla swojego dziecka? — pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie, kiedy wychodziłam ze szpitala, ściskając w dłoni kartkę z wynikami badań mojego syna. Był już wieczór, światło lamp odbijało się w mokrych kałużach na parkingu. W drzwiach zderzyłam się z mężczyzną. Był wysoki, miał ciemne włosy i spojrzenie, które na ułamek sekundy zatrzymało się na mojej twarzy. — Przepraszam — powiedział cicho, a potem jego wzrok stał się chłodny, wyniosły. Odwrócił się, jakby już o mnie zapomniał.
Zostałam sama na korytarzu, czując się jeszcze bardziej niewidzialna niż zwykle. Zawsze byłam tą, która przeprasza, która ustępuje miejsca, która nie robi problemów. Ale tego dnia coś we mnie pękło. Może to przez zmęczenie, może przez strach o zdrowie mojego syna, a może przez to spojrzenie pełne pogardy. Poczułam wstyd i gniew jednocześnie.
W domu czekał na mnie mój siedmioletni syn, Michał. Był chory od kilku miesięcy, a lekarze nie potrafili postawić jednoznacznej diagnozy. Jego ojciec, mój były mąż Paweł, pojawiał się tylko wtedy, gdy trzeba było podpisać jakieś dokumenty albo przynieść pieniądze. Nigdy nie zapytał, jak się czuję. Nigdy nie zapytał, czy daję sobie radę.
Wieczorem usiadłam przy łóżku Michała i głaskałam go po włosach. — Mamo, czy będę zdrowy? — zapytał cicho. Uśmiechnęłam się przez łzy. — Oczywiście, kochanie. Zrobimy wszystko, żebyś wyzdrowiał.
Ale w środku czułam pustkę. Każdego dnia walczyłam o niego, ale coraz częściej zadawałam sobie pytanie: kto walczy o mnie? Czy jestem tylko matką? Czy mam jeszcze prawo do własnych uczuć?
Kilka dni później spotkałam tego mężczyznę ponownie. Tym razem w aptece. Stał przede mną w kolejce, rozmawiał przez telefon. — Tak, odbiorę Olę ze szkoły… Nie wiem, czy dam radę być na zebraniu… — mówił zmęczonym głosem. Kiedy odwrócił się i zobaczył mnie, skinął głową z obojętnością.
— Przepraszam za tamto w szpitalu — powiedziałam nieśmiało. — Byłam wtedy trochę rozkojarzona.
Spojrzał na mnie uważniej. — To ja powinienem przeprosić. Miałem zły dzień.
Przez chwilę milczeliśmy. Potem on wyszedł, a ja poczułam dziwny żal. Jakbyśmy oboje byli zagubieni w swoich światach i nie potrafili do siebie dotrzeć.
Wieczorem napisałam w dzienniku: „Czy robisz to dla syna? Nie trzeba. Będę mieć nadzieję, a ty nie dasz rady mnie pokochać.” Zawsze miałam nadzieję — że ktoś mnie zauważy, że ktoś mnie pokocha nie tylko jako matkę Michała, ale jako Kingę.
Tydzień później zadzwoniła do mnie mama. — Kinga, musisz w końcu pomyśleć o sobie! Ile jeszcze będziesz żyła tylko dla dziecka?
— Mamo, Michał mnie potrzebuje — odpowiedziałam automatycznie.
— A ty? Kto ciebie potrzebuje?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W pracy byłam coraz bardziej rozdrażniona. Koleżanki zaczęły unikać moich pytań o pomoc przy zamianie dyżurów. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem. Czułam się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia Paweł przyszedł odebrać Michała na weekend. — Kinga, musisz się ogarnąć — rzucił bez emocji. — Michał widzi twoje zmęczenie. To nie jest dobre dla niego.
— Może gdybyś był częściej obecny… — zaczęłam.
— Nie zaczynaj — przerwał mi ostro i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
Kilka dni później znów spotkałam tego mężczyznę — miał na imię Marek. Tym razem w parku, gdzie Michał bawił się z jego córką Olą. Dzieci szybko się zaprzyjaźniły.
— Twój syn jest bardzo dzielny — powiedział Marek, patrząc na mnie uważnie.
— Staram się… Ale czasem mam wrażenie, że wszystko robię źle — przyznałam cicho.
— Wiem coś o tym — uśmiechnął się smutno. — Moja żona zostawiła mnie rok temu. Ola bardzo to przeżyła.
Rozmawialiśmy długo. O dzieciach, o samotności, o tym jak trudno być rodzicem i nie zatracić siebie.
Zaczęliśmy spotykać się częściej — najpierw przypadkiem, potem już celowo. Marek był inny niż Paweł: słuchał mnie uważnie, nie oceniał. Ale im bardziej się do niego zbliżałam, tym bardziej bałam się zaufać.
Pewnego wieczoru Marek zaprosił mnie na kawę do siebie. Siedzieliśmy przy stole, dzieci bawiły się w pokoju obok.
— Kinga… Czy ty naprawdę chcesz być ze mną? Czy robisz to dla Michała? Bo jeśli tak… Proszę, nie rób tego. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie naprawdę.
Zamarłam. Jego słowa były jak lustro dla moich własnych lęków.
— Nie wiem… Boję się… Tak długo byłam sama… — wyszeptałam.
— Ja też się boję — przyznał Marek. — Ale jeśli mamy spróbować… Musimy być szczerzy wobec siebie i wobec dzieci.
Wróciłam do domu rozbita emocjonalnie. Całą noc nie spałam, analizując każde słowo Marka. Czy naprawdę jestem gotowa na nową miłość? Czy nie szukam w nim tylko wsparcia dla siebie i Michała?
Następnego dnia napisałam w dzienniku: „Nie rób tego dla dziecka. Będziesz mieć nadzieję i rozczarowanie zamiast szczęścia.” Ale czy potrafię żyć bez nadziei?
Czasami myślę: może lepiej być samą niż żyć złudzeniami? A może warto zaryzykować jeszcze raz? Czy naprawdę można pokochać kogoś od nowa po tylu rozczarowaniach?