Miłość, która boli: Historia Marzeny po rozwodzie

– Marzena, przestań już płakać! – głos mamy rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon, który nie pozwalał mi się schować w moim bólu. Siedziałam przy stole, z kubkiem zimnej kawy w dłoniach, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to się stało, że Igor odszedł? Przecież kochałam go całym sercem, oddałam mu wszystko, co miałam – siebie, swoje marzenia, nawet własne poczucie wartości. A on? Po prostu spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mnie z Olkiem i pustką, której nie potrafiłam wypełnić.

– Mamo, nie płacz – Olek podszedł do mnie i przytulił się mocno. Miał wtedy czternaście lat, a ja czułam się przy nim jak dziecko. To on był moją podporą, choć przecież to ja powinnam być jego opoką. – Tata wróci? – zapytał cicho.

Nie umiałam odpowiedzieć. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: pierwsze randki z Igorem na ławce w parku przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, ślub w małym kościele na Bałutach, narodziny Olka. Wszystko wydawało się takie prawdziwe, takie trwałe. A jednak rozpadło się jak domek z kart.

Przez pierwsze tygodnie po rozwodzie żyłam jak w letargu. Chodziłam do pracy w urzędzie miasta, wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na zdjęcia z czasów, gdy byliśmy rodziną. Mama powtarzała: „Marzena, musisz żyć dalej. Dla Olka.” Ale jak żyć, kiedy serce pęka z bólu?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie siostra, Anka.

– Słuchaj, wiem, że ci ciężko, ale nie możesz się tak zamykać. Przyjedź do mnie na weekend. Pogadamy, napijemy się wina.

Nie chciałam jechać. Bałam się konfrontacji z jej szczęściem – Anka miała męża i dwójkę dzieci, dom pełen śmiechu i ciepła. Ale Olek przekonał mnie:

– Mamo, pojedź. Ja zostanę u babci.

Pojechałam. Siedziałyśmy z Anką do późna, rozmawiając o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie zapytała:

– Marzena, czy ty naprawdę byłaś szczęśliwa z Igorem?

Zatkało mnie. Przecież kochałam go bezgranicznie! Ale czy byłam szczęśliwa? Przypomniałam sobie wszystkie chwile, kiedy Igor wracał późno z pracy, kiedy unikał rozmów o przyszłości, kiedy coraz częściej milczał przy kolacji.

– Nie wiem – wyszeptałam. – Chyba byłam szczęśliwa tym, że on jest obok. Ale czy to wystarczyło?

Anka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Musisz zacząć myśleć o sobie. O tym, czego ty chcesz.

Wróciłam do Łodzi z nową myślą: może rzeczywiście przez lata zapominałam o sobie? Może całą energię wkładałam w to, żeby Igor był zadowolony, żeby Olek miał wszystko, czego potrzebuje? A ja? Kim byłam bez nich?

Zaczęłam powoli wracać do rzeczy, które kiedyś sprawiały mi radość. Zapisałam się na zajęcia z ceramiki w domu kultury na Retkini. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozwiedzione, samotne matki, które próbowały poskładać swoje życie na nowo. Z jedną z nich, Ewą, zaprzyjaźniłam się bliżej.

– Wiesz – powiedziała mi pewnego dnia – najtrudniejsze jest zaakceptować samotność. Ale czasem lepiej być samą niż z kimś, kto cię nie docenia.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Tymczasem Olek coraz częściej znikał po szkole. Mówił, że pomaga kolegom przy komputerach albo udziela korepetycji młodszym dzieciom z matematyki. Byłam dumna z jego zaradności, ale też martwiłam się – czy nie próbuje uciec od problemów w domu?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni Olka.

– Pani Marzeno, Olek ostatnio jest bardzo zamknięty w sobie. Martwię się o niego.

Serce mi zamarło. Czy naprawdę tak bardzo skupiłam się na własnym bólu, że przestałam widzieć cierpienie syna?

Wieczorem usiadłam z Olkiem przy stole.

– Synku, powiedz mi szczerze: jak się czujesz?

Olek spuścił głowę.

– Mamo… ja po prostu nie chcę ci dokładać problemów. Wiem, że ci ciężko.

Przytuliłam go mocno.

– Jesteśmy rodziną. Musimy być razem w tym wszystkim.

Od tego dnia zaczęliśmy więcej rozmawiać. Chodziliśmy razem na spacery po parku Źródliska, gotowaliśmy wspólnie obiady. Powoli zaczynałam czuć, że życie może mieć jeszcze sens.

Ale Igor nie dawał o sobie zapomnieć. Co jakiś czas dzwonił – raz po pieniądze na alimenty spóźniał się kilka tygodni, innym razem chciał zabrać Olka na weekend do swojej nowej partnerki. Każda taka rozmowa była dla mnie jak rozdrapywanie świeżej rany.

Pewnego dnia Olek wrócił od ojca i rzucił plecak w kąt.

– Mamo, tata powiedział, że to twoja wina, że się rozstaliście.

Zatkało mnie. Jak Igor mógł tak powiedzieć własnemu synowi? Poczułam gniew i bezsilność jednocześnie.

– Synku… dorośli czasem robią głupie rzeczy. Ale pamiętaj: oboje cię kochamy i to nie twoja wina.

Olek spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

– Ja już nie chcę tam jeździć.

Nie wiedziałam co robić. Czy powinnam pozwolić mu zerwać kontakt z ojcem? Czy powinnam walczyć o to, żeby miał oboje rodziców?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o mojej miłości do Igora, o bólu rozstania, o samotności i odpowiedzialności za Olka. Czy kiedykolwiek będę jeszcze szczęśliwa? Czy potrafię wybaczyć Igorowi? Czy potrafię wybaczyć sobie?

Czasem wydaje mi się, że życie to nieustanna walka między tym, co było a tym, co może jeszcze być. Czy warto jeszcze wierzyć w miłość? Czy można nauczyć się kochać siebie po tylu latach oddania komuś innemu? Może ktoś z was zna odpowiedź…