Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, czego zapragniesz
— Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, czego zapragniesz — wyszeptała z ostatnich sił Jadwiga, patrząc na mnie oczami pełnymi łez i desperacji. Jej dłonie drżały, a głos łamał się przy każdym słowie. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, gdzie jeszcze kilka godzin temu pachniało świeżo upieczonym chlebem. Teraz w powietrzu unosił się tylko ciężar niewypowiedzianych żalów i strachu.
— Mamo, nie możesz tego ode mnie żądać — odpowiedziałam cicho, czując jak serce wali mi w piersi. — To mój syn. Mój jedyny sens życia.
Jadwiga spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby nie mogła uwierzyć, że jej własna córka odmawia jej czegoś tak ważnego. — Twój ojciec sobie poradzi. Ma dopiero czterdzieści trzy lata. Myślisz, że będzie wiecznie opłakiwał twoją matkę? Gdzie tam! Statystyki mówią, że samotnych kobiet jest więcej niż mężczyzn. Na pewno jakaś samotnica go sobie przygarnie. Dlatego jedźmy do Warszawy, zacznijmy od nowa. Tam nikt nas nie zna.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Warszawa? Ucieczka? Zostawić wszystko, co znamy? Spojrzałam na śpiącego w pokoju obok Antosia — mojego pięcioletniego synka, który był dla mnie całym światem. Ojciec Antosia odszedł zaraz po jego narodzinach, zostawiając mnie samą z noworodkiem i długami. To wtedy wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu. Myślałam, że tu znajdę wsparcie i spokój. Ale życie z matką okazało się codzienną walką o każdy oddech.
— Nie rozumiesz? — Jadwiga podniosła głos. — Tu nigdy nie będziesz szczęśliwa! Ludzie patrzą na ciebie z litością albo pogardą. Każdy wie, że jesteś samotną matką. W Warszawie możesz być kim chcesz! Możesz zacząć od nowa!
— A co z tatą? — zapytałam cicho.
— Twój ojciec to dorosły facet! — prychnęła matka. — Poradzi sobie. Zawsze sobie radził.
Wiedziałam, że Jadwiga nigdy nie była szczęśliwa w tym małym mieście. Całe życie marzyła o czymś więcej — o wielkim świecie, karierze, luksusie. Ale została tu przez ojca i przez mnie. Teraz chciała uciec, zabierając mnie i mojego syna ze sobą.
Przez chwilę miałam ochotę ulec jej namowom. Może rzeczywiście w Warszawie byłoby nam lepiej? Może Antoś miałby szansę na lepszą szkołę, ja na pracę? Ale czy można budować szczęście na czyimś nieszczęściu?
Wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa: ojciec wracający zmęczony z pracy w fabryce, matka wiecznie niezadowolona, kłótnie o pieniądze i marzeniach, które nigdy się nie spełniły. Pamiętam też ciche wieczory, kiedy ojciec czytał mi bajki do snu, a matka siedziała przy oknie i patrzyła w dal.
— Mamo… — zaczęłam niepewnie. — Czy ty naprawdę chcesz zostawić tatę?
Jadwiga spuściła wzrok. — Ja już tu nie mogę oddychać — wyszeptała. — Każdy dzień jest taki sam. Czuję się jak w klatce.
— Ale ja nie chcę uciekać — powiedziałam stanowczo. — Antoś ma tu dziadka, przedszkole, kolegów…
— On jest jeszcze mały! Szybko zapomni! — przerwała mi matka.
— A jeśli nie? Jeśli będzie tęsknił całe życie?
W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i cichy szloch matki.
Nagle drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich ojciec. Był blady jak ściana, a jego oczy zdradzały bezsenność ostatnich nocy.
— Słyszałem wszystko — powiedział cicho. — Jadwigo… jeśli chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał. Ale nie zabieraj mi wnuka.
Matka spojrzała na niego z bólem i gniewem jednocześnie.
— Ty zawsze byłeś taki bierny! Nigdy nie walczyłeś o mnie! Nigdy nie chciałeś niczego więcej!
Ojciec podszedł do niej powoli i położył jej dłoń na ramieniu.
— Może dlatego jeszcze tu jesteśmy…
Patrzyłam na nich oboje i czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony rozumiałam matkę — jej pragnienie wolności, życia bez ograniczeń. Z drugiej strony wiedziałam, że ojciec kocha Antosia jak własnego syna i nie przeżyje kolejnej straty.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy łóżku Antosia i głaskałam go po włosach. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam poświęcić własne szczęście dla dobra rodziny? Czy mam prawo decydować za syna?
Następnego dnia rano Jadwiga spakowała walizkę. Bez słowa pożegnania wyszła z domu i już nigdy nie wróciła do Radomia. Przez kilka miesięcy pisała do mnie listy z Warszawy: opisywała nowe mieszkanie, pracę w kawiarni, znajomych z kursu językowego. Prosiła, żebym przyjechała z Antosiem choć na kilka dni.
Ale ja zostałam. Z ojcem i synem budowaliśmy naszą codzienność od nowa: wspólne śniadania, spacery po parku, rozmowy przy herbacie wieczorami. Czasem było ciężko — brakowało pieniędzy, wsparcia kobiety w domu, czasem tęskniłam za matką bardziej niż byłam w stanie przyznać przed samą sobą.
Antoś dorastał otoczony miłością dziadka i moją troską. Często pytał o babcię: dlaczego wyjechała? Czy nas jeszcze kocha? Nie umiałam odpowiedzieć na te pytania bez łez w oczach.
Dziś minęło już dziesięć lat od tamtej rozmowy w kuchni. Matka nigdy nie wróciła do Radomia. Czasem widuję ją na zdjęciach w mediach społecznościowych — uśmiechniętą na tle warszawskich ulic lub kawiarni pełnych ludzi. Zastanawiam się wtedy: czy była szczęśliwsza beze mnie? Czy ja byłabym szczęśliwsza tam?
Często wracam myślami do tamtej nocy i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy można wybaczyć matce ucieczkę? I czy naprawdę każda miłość matki jest bezwarunkowa?