Jesteś tylko wygodny – historia Krzysztofa

— Jesteś tylko wygodny. Zapomną o tobie, gdy przestaniesz być potrzebny — powtarzałem w myślach słowa, które usłyszałem kiedyś od ojca. Stałem pod starym, dziewięciopiętrowym blokiem na warszawskim Bródnie, z kluczykami w dłoni, czekając aż żona zejdzie na dół. Kolejna „mała sprzeczka”, jak to nazywała jej matka, a dla mnie — kolejny raz, gdy musiałem ratować sytuację. Poprawiłem kołnierz kurtki, bo wiatr był dziś wyjątkowo przenikliwy. Ruszyłem w stronę klatki schodowej, czując ciężar spojrzeń sąsiadów, którzy już dawno przestali się dziwić moim wizytom.

Już prawie dotarłem do drzwi, gdy nagle dostrzegłem czyjąś postać w oknie pierwszej kondygnacji. Serce mi zamarło. To była teściowa, pani Halina. Stała z założonymi rękami, patrząc na mnie z góry jak sędzia, który już wydał wyrok. Przez chwilę miałem ochotę zawrócić, ale wiedziałem, że nie mogę. Wszedłem do środka, a echo moich kroków odbijało się od obdrapanych ścian.

Na pierwszym piętrze drzwi były uchylone. Usłyszałem podniesione głosy: — Mamo, nie mieszaj się! — krzyczała moja żona, Agnieszka. — On znowu przyjechał! — odparła teściowa. — Bo kto inny by po ciebie przyjechał? Ojciec? Brat? Nie! Tylko Krzysztof! Bo on zawsze musi wszystko naprawiać!

Wszedłem do środka bez pukania. Agnieszka siedziała na kanapie z podkulonymi nogami, zapłakana. Teściowa stała nad nią z miną triumfatora. — Dzień dobry — rzuciłem cicho. — Przyszedłem po Agnieszkę.

— No widzisz? — powiedziała Halina do córki. — On nawet nie potrafi się postawić! Tylko przychodzi i zabiera cię jak worek ziemniaków!

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Ile razy jeszcze będę musiał słuchać tych samych wyrzutów? Ile razy będę musiał udowadniać, że jestem kimś więcej niż tylko wygodnym rozwiązaniem?

Agnieszka spojrzała na mnie błagalnie. — Krzysiek… zabierz mnie stąd.

Wziąłem jej torbę i bez słowa ruszyliśmy do drzwi. Teściowa jeszcze coś mamrotała pod nosem, ale już jej nie słuchałem. Na klatce schodowej Agnieszka szła za mną w milczeniu. W samochodzie długo nie odzywaliśmy się do siebie.

— Przepraszam — powiedziała w końcu cicho. — Wiem, że masz już tego dosyć.

— Nie chodzi o to… — zacząłem, ale nie wiedziałem, jak dokończyć. Bo o co właściwie chodziło? O to, że zawsze musiałem być tym silnym? Tym, który wszystko znosi?

Ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze mijaliśmy znajome miejsca: kiosk, gdzie kupowałem jej kwiaty na urodziny; park, w którym kiedyś się oświadczyłem. Wszystko wydawało się takie odległe.

W domu Agnieszka zamknęła się w sypialni. Siedziałem w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłem przez okno na szare bloki. Przypomniały mi się słowa ojca: „Jesteś tylko wygodny”. Czy naprawdę taki byłem? Czy całe moje życie polegało na tym, żeby być dla innych?

Wieczorem Agnieszka wyszła z pokoju. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole.

— Krzysiek… ja nie wiem już, co robić — powiedziała drżącym głosem. — Mama mnie dusi. Ty… ty chyba też już masz mnie dosyć.

Popatrzyłem na nią długo. Miała podkrążone oczy i drżące dłonie.

— Nie mam cię dosyć — odpowiedziałem powoli. — Ale mam dosyć tego wszystkiego. Tego ciągłego udowadniania, że jestem potrzebny tylko wtedy, gdy coś się wali.

Zapanowała cisza.

— Może powinniśmy się rozstać? — zapytała nagle.

To pytanie zawisło między nami jak topór. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć „tak”, po prostu odejść i zostawić wszystko za sobą. Ale nie potrafiłem.

— Nie wiem… — wyszeptałem. — Może powinniśmy spróbować inaczej? Może powinniśmy porozmawiać z kimś… razem?

Agnieszka skinęła głową i zaczęła płakać.

Przez następne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ja chodziłem do pracy, ona zamykała się w domu lub jeździła do matki. Każdy dzień był taki sam: milczenie, napięcie, poczucie winy.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem Agnieszkę siedzącą przy stole z listem w ręku.

— To od mamy — powiedziała bez emocji. — Pisze, że powinnam wrócić do niej na stałe.

Usiadłem naprzeciwko niej.

— Czego ty chcesz? — zapytałem cicho.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Chcę być wolna… ale nie wiem jak.

Zrozumiałem wtedy, że nie jestem w stanie jej uratować przed samą sobą ani przed matką. Że moje poświęcenie niczego nie zmieni, jeśli ona sama nie będzie chciała walczyć o nas.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o wszystkich latach spędzonych razem: o ślubie, o pierwszym wspólnym mieszkaniu, o marzeniach, które gdzieś po drodze się rozmyły.

Rano spakowałem kilka rzeczy i wyszedłem z domu bez słowa. Zostawiłem jej kartkę: „Muszę odpocząć. Muszę pomyśleć o sobie.”

Przez kilka dni mieszkałem u kolegi z pracy, Pawła. Rozmawialiśmy godzinami o życiu, o tym jak łatwo jest zatracić siebie dla innych.

Po tygodniu wróciłem do domu. Agnieszka czekała na mnie w kuchni.

— Krzysiek… ja byłam u psychologa — powiedziała cicho. — Chcę spróbować jeszcze raz… ale razem.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy potrafimy się jeszcze odnaleźć w tym wszystkim. Ale wiem jedno: nie chcę już być tylko wygodny dla innych kosztem siebie samego.

Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla innych bez końca? Czy można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy jest się potrzebnym? Może czasem trzeba nauczyć się być potrzebnym przede wszystkim dla samego siebie.