Gdy szczęście zapukało do drzwi – historia Alicji
– Nie mam już nikogo – powiedziałam do pustego pokoju, czując jak echo moich słów odbija się od ścian. Cisza była gęsta, niemal namacalna. Od śmierci mamy minął rok, a ja wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do tej pustki. Każdy kąt tego starego mieszkania na warszawskiej Pradze przypominał mi o niej – zapach kawy o poranku, szeleszczące gazety, jej cichy śmiech. Nawet stary fotel pod oknem, na którym zawsze siadała z robótką w ręku, wydawał się czekać na jej powrót.
Ostatnią iskierką ciepła był Mruczek – rudy kocur, który przez piętnaście lat był moim towarzyszem. Odszedł niedawno, cicho i bez bólu. Zostałam sama. Całkiem sama. Praca w bibliotece nie dawała mi już radości, a znajomi powoli znikali z mojego życia, jakby bali się zarazić moją samotnością.
Pewnego popołudnia, kiedy deszcz bębnił w szyby, usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się – nikt mnie nie odwiedzał od miesięcy. Otworzyłam ostrożnie i zobaczyłam przed sobą młodą kobietę z dzieckiem na ręku. Miała zmęczone oczy i przemoknięty płaszcz.
– Przepraszam… Czy mogłaby mi pani pomóc? – zapytała cicho. – Jestem sąsiadką z góry. Zalało nam mieszkanie, a mój mąż wyjechał za granicę do pracy. Nie mam się gdzie podziać z małym.
Zawahałam się przez chwilę, ale widok dziecka – bladego chłopca o wielkich oczach – poruszył we mnie coś, czego nie czułam od dawna. Wpuściłam je do środka.
– Proszę się rozgościć – powiedziałam niezręcznie. – Zaraz zrobię herbatę.
W kuchni ręce mi drżały. Czułam się nieswojo, ale jednocześnie… żywa. Dawno nie miałam okazji z kimś porozmawiać. Kobieta przedstawiła się jako Marta, a jej synek miał na imię Staś. Opowiedziała mi swoją historię: samotność na emigracji męża, brak pieniędzy, codzienny strach o przyszłość.
– Czasem mam wrażenie, że już nie dam rady – wyznała ze łzami w oczach. – Ale muszę być silna dla Stasia.
Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat – młodą dziewczynę, która musiała być silna dla swojej matki po śmierci ojca. Pamiętam, jak wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę nikomu poczuć się tak samotnym jak ja wtedy.
Przez kolejne dni Marta i Staś zostali u mnie. Mieszkanie znów wypełniło się dźwiękami: śmiechem dziecka, rozmowami przy stole, nawet płaczem Stasia w nocy. Poczułam, jak powoli wracam do życia. Zaczęłam gotować obiady, których nie robiłam od miesięcy, wyciągnęłam stare zabawki po Mruczku i patrzyłam, jak Staś bawi się nimi na dywanie.
Jednak nie wszystko było takie proste. Pewnego wieczoru zadzwoniła moja siostra – Ewa. Od śmierci mamy nasze relacje były napięte. Ewa wyjechała do Gdańska i rzadko dzwoniła.
– Alicja, słyszałam od sąsiadki, że masz u siebie jakąś obcą kobietę z dzieckiem! – zaczęła bez przywitania.
– Tak, pomagam jej. Zalało im mieszkanie.
– A ty zawsze musisz się wtrącać w cudze sprawy! Może lepiej byś zadbała o siebie? Od śmierci mamy zamknęłaś się w tym swoim świecie!
Poczułam ukłucie żalu. Może miała rację? Może powinnam skupić się na sobie? Ale kiedy patrzyłam na Martę i Stasia, wiedziałam, że nie potrafię być obojętna.
Kilka dni później Marta znalazła tymczasowe lokum u znajomej i zaczęła się pakować.
– Alicjo… Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała ze łzami w oczach. – Gdyby nie ty… Nie wiem, co bym zrobiła.
Staś podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, znów poczułam pustkę. Ale była inna niż wcześniej – mniej bolesna, bardziej… spokojna? Wieczorem zadzwoniła Ewa.
– Przepraszam za tamtą rozmowę – powiedziała cicho. – Może powinnam częściej do ciebie dzwonić? Może… mogłabym przyjechać na weekend?
Zgodziłam się bez wahania. Po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.
Czasem myślę: czy szczęście naprawdę przychodzi wtedy, gdy najmniej się go spodziewamy? Czy może trzeba tylko otworzyć drzwi i pozwolić mu wejść? Może każdy z nas nosi w sobie klucz do własnego szczęścia – tylko czasem boimy się go użyć?