Dopóki go nie zostawi, nie dostanie ode mnie ani grosza: Wyznanie matki rozdartej między miłością a rozpaczą
— Mamo, proszę cię, nie zostawiaj mnie teraz… — głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w moim przedpokoju, trzymając w rękach podniszczoną torbę. W tej chwili chciałam tylko rzucić się jej na szyję i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłam. Nie po tym wszystkim.
Od miesięcy patrzyłam, jak moja córka gaśnie. Marta zawsze była pełna życia — śmiała się głośno, miała plany i marzenia. Kiedy poznała Pawła, wydawało się, że znalazła szczęście. Był przystojny, elokwentny, miał dobrą pracę w urzędzie miasta. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw przestała przychodzić na nasze niedzielne obiady. Potem coraz rzadziej odbierała telefon. Zaczęłam słyszeć w jej głosie niepokój, a kiedy przyjeżdżała do mnie — zawsze sama — widziałam podkrążone oczy i wymuszone uśmiechy.
— Mamo, Paweł jest po prostu zmęczony… dużo pracuje… — powtarzała za każdym razem, gdy próbowałam zapytać, co się dzieje.
Ale ja widziałam więcej. Zauważyłam siniaki na jej nadgarstkach, które tłumaczyła upadkiem ze schodów. Słyszałam jej płacz przez telefon, gdy myślała, że już się rozłączyła. Próbowałam z nią rozmawiać, błagałam, żeby do mnie wróciła. Ona tylko spuszczała wzrok i mówiła: „Mamo, ja go kocham. On się zmieni.”
W końcu przyszedł dzień, kiedy zadzwoniła do mnie o północy. Jej głos był cichy i łamliwy:
— Mamo… mogę przyjechać?
Przyjechała w środku nocy. Miała rozciętą wargę i drżące ręce. Przez całą noc tuliłam ją do siebie i słuchałam jej szeptów o tym, jak Paweł przepraszał, jak obiecywał poprawę. Rano wróciła do niego.
To powtarzało się jeszcze kilka razy. Za każdym razem dawałam jej pieniądze na lekarza, na taksówkę, na nowe ubrania. Za każdym razem wracała do niego.
W końcu powiedziałam dość.
— Marta, dopóki go nie zostawisz, nie dostaniesz ode mnie ani grosza. Nie będę ci pomagać wracać do piekła.
Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
— Mamo… jak możesz? To mój mąż! On mnie kocha! — krzyczała przez łzy.
— Jeśli to jest miłość, to ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego — odpowiedziałam twardo, choć serce mi pękało.
Przez kolejne tygodnie nie odbierała telefonu. Wiedziałam tylko od sąsiadki, że znów widziała Martę z podbitym okiem. Każdej nocy modliłam się o cud — żeby znalazła w sobie siłę odejść.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam wymijająco. W domu chodziłam od okna do okna, wypatrując jej sylwetki na ulicy.
Pewnego wieczoru zadzwonił domofon. To była ona.
— Mamo… nie mam już siły — wyszeptała.
Wpuściłam ją do środka. Była wychudzona i blada jak ściana. Usiadłyśmy w kuchni. Przez długi czas milczałyśmy.
— On mówił… że beze mnie sobie nie poradzi… że jestem nikim… że nikt mnie nie pokocha — zaczęła cicho.
— To nieprawda — przerwałam jej stanowczo. — Jesteś moją córką i zawsze będziesz dla mnie najważniejsza.
— Ale ty też mnie zostawiłaś…
Te słowa przebiły moje serce jak nóż.
— Nie zostawiłam cię, Marto. Chciałam cię uratować. Ale nie mogę tego zrobić za ciebie.
Płakałyśmy razem długo tej nocy. W końcu powiedziała:
— Chcę spróbować jeszcze raz… sama…
Nie spałam tej nocy ani minuty. Rano Marta spakowała kilka rzeczy i powiedziała, że idzie do koleżanki. Bałam się ją puścić, ale wiedziałam, że musi sama podjąć decyzję.
Minęły dwa tygodnie ciszy. Każdego dnia sprawdzałam telefon dziesiątki razy. W końcu zadzwoniła:
— Mamo… jestem u Magdy. Złożyłam pozew o rozwód.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
Dziś Marta powoli wraca do siebie. Chodzi na terapię, znalazła pracę w bibliotece miejskiej. Czasem jeszcze widzę w jej oczach cień dawnych lęków, ale coraz częściej pojawia się tam uśmiech.
Często pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy matka powinna postawić tak twarde warunki? Czy można kochać i jednocześnie pozwolić odejść? Może każda z nas musi znaleźć własną odpowiedź na to pytanie…