Cień wrześniowego światła: Historia Jadzi, dziewczyny z różowymi kokardami

— Dlaczego zawsze siedzisz sama? — zapytałam, nie mogąc już dłużej znieść ciszy, która otaczała Jadzię niczym niewidzialna mgła. Siedziała na parapecie w naszej klasie, patrząc przez okno na szare wrześniowe niebo. Jej dłonie, drobne i blade, ściskały brzeg swetra tak mocno, że aż pobielały knykcie. Przez chwilę wydawało mi się, że nie usłyszała pytania, ale wtedy powoli odwróciła głowę.

— Bo tak jest łatwiej — odpowiedziała cicho, a jej głos zabrzmiał jak szelest papieru.

Jadzia pojawiła się w naszej klasie nagle, bez zapowiedzi. Był początek września, liście dopiero zaczynały żółknąć, a my wszyscy byliśmy jeszcze rozleniwieni po wakacjach. Wszedł z nią wychowawca i powiedział tylko: „To jest Jadwiga Nowak. Od dziś będzie z nami.” I tyle. Żadnych wyjaśnień, żadnych pytań.

Od razu rzuciła się w oczy — nie tylko przez swoją drobną sylwetkę i jasne włosy splecione w cieniutkie warkoczyki z wielkimi różowymi kokardami, ale przez to coś w spojrzeniu. Jej oczy były ogromne, szare jak poranne mgły nad Wisłą, i patrzyły na świat z mieszaniną lęku i ciekawości.

Z początku wszyscy traktowali ją jak ciekawostkę. Szeptali za jej plecami: „Chora? Dlaczego taka blada? Może coś jej jest?” Ktoś nawet powiedział, że wygląda jak zjawa. Ja jednak czułam do niej dziwną sympatię — może dlatego, że sama często czułam się inna, niepasująca do reszty.

W domu opowiedziałam o niej mamie przy kolacji. Tata jak zwykle czytał gazetę i tylko mruknął coś pod nosem. Mama spojrzała na mnie uważnie:

— Może spróbujesz się z nią zaprzyjaźnić? Czasem ludzie potrzebują tylko jednego dobrego słowa.

Ale w szkole nie było łatwo. Jadzia trzymała się na uboczu, nie brała udziału w zabawach na przerwach. Kiedyś widziałam, jak Basia i Anka próbowały ją wciągnąć do gry w klasy, ale ona tylko pokręciła głową i uciekła do łazienki.

Zaczęły się plotki. Ktoś widział jej matkę pod szkołą — kobieta ubrana skromnie, z twarzą zmęczoną i smutną. Mówiono, że ojciec Jadzi wyjechał za granicę i nie wrócił. Że w domu bieda aż piszczy. Że Jadzia choruje na coś poważnego.

Pewnego dnia po lekcjach zobaczyłam ją siedzącą na ławce przed szkołą. Podeszłam ostrożnie.

— Czekasz na kogoś?

— Na mamę — odpowiedziała bez uśmiechu.

Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy. W końcu zapytałam:

— Chciałabyś kiedyś przyjść do mnie po szkole? Możemy razem odrabiać lekcje albo pograć w planszówki.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Nie wiem… Mama mówi, że powinnam wracać prosto do domu.

— A co robisz po szkole?

Wzruszyła ramionami.

— Pomagam mamie. Gotuję zupę, sprzątam… Czasem czytam książki.

Wtedy poczułam ukłucie w sercu. Ja po szkole miałam czas na wszystko: telewizję, komputer, spotkania z koleżankami. Jadzia żyła jakby w innym świecie.

Zaczęłam coraz częściej o niej myśleć. W klasie próbowałam ją wciągać do rozmów, ale ona zawsze odpowiadała półsłówkami albo milczała. Inni zaczęli się ze mnie śmiać:

— Po co się z nią zadajesz? Jeszcze cię zarazi tą swoją dziwnością!

W domu wybuchł konflikt. Tata był przeciwny mojej nowej znajomości:

— Nie chcę, żebyś zadawała się z kimś takim! Nie wiadomo, co tam się dzieje w ich domu!

Mama próbowała go przekonać:

— Każdy zasługuje na szansę! Może właśnie nasza córka może jej pomóc!

Ale tata był nieugięty. Zrobiło się duszno od niewypowiedzianych słów i wzajemnych pretensji.

Mimo to nie przestałam myśleć o Jadzi. Pewnego dnia postanowiłam pójść za nią po lekcjach. Szła powoli przez park, niosąc ciężką torbę. Zatrzymała się przy małym bloku na obrzeżach miasta. Stałam ukryta za drzewem i patrzyłam, jak otwiera drzwi klatki schodowej.

Następnego dnia w szkole zebrałam się na odwagę:

— Jadzia… jeśli kiedyś będziesz potrzebować pomocy albo po prostu pogadać… jestem tu.

Spojrzała na mnie długo swoimi wielkimi oczami.

— Dziękuję — wyszeptała.

Od tego dnia coś się zmieniło. Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej — najpierw o lekcjach, potem o książkach i marzeniach. Okazało się, że Jadzia uwielbia czytać stare baśnie i rysować zwierzęta. Pokazała mi swój zeszyt pełen delikatnych szkiców — lisy, sarny, ptaki… Wszystko narysowane cienką kreską, jakby bała się zostawić za mocny ślad.

Jednak jej delikatność była też jej przekleństwem. Gdy ktoś podnosił głos albo śmiał się z niej, zamykała się w sobie jeszcze bardziej. Pewnego dnia Basia rzuciła w nią kulką papieru i powiedziała głośno:

— Uważajcie! Krucha Jadzia zaraz się rozpadnie!

Widziałam łzy w oczach Jadzi, ale nic nie powiedziała. Po lekcjach pobiegłam za nią.

— Nie przejmuj się nimi! Są okrutni!

Jadzia spojrzała na mnie smutno:

— Może mają rację… Może naprawdę jestem za słaba na ten świat.

Objęłam ją mocno.

— Nie jesteś słaba! Masz w sobie więcej siły niż my wszyscy razem!

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo jest zranić kogoś słowem albo obojętnością. Jak często oceniamy innych po pozorach, nie wiedząc nic o ich życiu.

Z czasem nasza przyjaźń stała się silniejsza — mimo plotek, mimo sprzeciwu taty i niechęci klasy. Zaczęłam rozumieć, że prawdziwa siła nie polega na tym, by być głośnym czy pewnym siebie. Czasem największą odwagą jest po prostu przetrwać kolejny dzień.

Dziś patrzę na Jadzię inaczej niż wszyscy — widzę w niej piękno kruchego kwiatu, który mimo burz potrafi rozkwitnąć.

Czy naprawdę wiemy, ile siły kryje się w tych najdelikatniejszych ludziach? A może to właśnie oni uczą nas najwięcej o sobie samych?