Samotność między regałami: Historia o miłości, która przyszła za późno?
– Znowu wracasz tak późno? – głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie, choć już od trzech lat nie było jej ze mną. Czasem mam wrażenie, że jej obecność jest silniejsza teraz niż wtedy, gdy żyła. Przez całe życie byłam jej cieniem, opiekunką, powierniczką i… więźniem.
Wchodząc do mieszkania, rzuciłam klucze na stół i westchnęłam ciężko. W powietrzu unosił się zapach starych książek – mój jedyny luksus. Pracowałam w bibliotece na Grochowie od ponad dekady. Tam czułam się bezpieczna, niewidzialna, otoczona historiami innych ludzi, które były ciekawsze niż moja własna.
Nigdy nie byłam w związku dłużej niż kilka miesięcy. Z czasem przestałam próbować. Nie dlatego, że nie chciałam bliskości. Po prostu życie jakoś się ułożyło… obok. Po studiach opiekowałam się chorą mamą, potem sama zachorowałam na depresję, potem było za późno albo za cicho, żeby coś zaczynać. Z wiekiem samotność przestaje być czymś, co boli. Staje się jak powietrze – przezroczysta, wszechobecna.
Pewnego listopadowego popołudnia, gdy deszcz bębnił o szyby biblioteki, pojawił się on. Mężczyzna w granatowym płaszczu, z siwiejącymi włosami i oczami, które patrzyły na mnie tak, jakby widziały mnie naprawdę. Przez chwilę myślałam, że to pomyłka – przecież nikt nie patrzy na mnie w ten sposób.
– Przepraszam… czy mogę zapytać o coś nietypowego? – zapytał cicho, z lekkim uśmiechem.
– Oczywiście – odpowiedziałam, starając się nie zdradzić drżenia głosu.
– Szukam książki o samotności. Ale nie poradnika… raczej czegoś prawdziwego. Może powieści?
Zawahałam się. Czy to był żart losu? Czy ktoś naprawdę przyszedł do mnie po książkę o samotności?
– Może „Samotność w sieci” Wiśniewskiego? Albo „Cudzoziemka” Kuncewiczowej?
– „Cudzoziemka”… – powtórzył zamyślony. – To chyba o mnie.
Uśmiechnęliśmy się oboje. Przez następne tygodnie przychodził regularnie. Zawsze pytał o książki o ludziach na marginesie, o tych, którzy nie pasują do świata. Zaczęliśmy rozmawiać coraz dłużej – najpierw o literaturze, potem o życiu.
Nazywał się Michał. Był wdowcem, miał dorosłą córkę w Gdańsku i psa rasy kundel, który bał się burzy. Pracował kiedyś jako nauczyciel historii, ale po śmierci żony rzucił wszystko i zamieszkał sam na Pradze.
– Wiesz, czasem myślę, że życie to taka biblioteka – powiedział pewnego dnia. – Każdy ma swoją półkę i boi się zejść z niej choćby na chwilę.
Zaczęłam czekać na jego wizyty. Przestawiłam grafik dyżurów tak, by być wtedy, gdy on przychodził. Zauważyły to koleżanki z pracy.
– Oho! Pani Aniu, ktoś tu chyba ma adoratora! – śmiała się Basia z wypożyczalni.
Rumieniłam się jak nastolatka. Ale w domu czułam wyrzuty sumienia. Jakbym zdradzała mamę – jej oczekiwania i swoje przyzwyczajenia do samotności.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja siostra Marta z Wrocławia.
– Anka, słyszałam od cioci Zosi, że ktoś cię widuje z jakimś facetem…
– Skąd ona to wie?
– Grochów to nie Nowy Jork – zaśmiała się Marta. – Ale poważnie… Ty? Po tylu latach?
Poczułam ukłucie złości.
– Tak, ja! Mam prawo do życia!
– Oczywiście… tylko pamiętaj o mamie. Ona by nie chciała…
Rozłączyłam się bez słowa. Znów poczułam się jak dziecko: niewidzialna i oceniana.
Michał zaprosił mnie na kawę do małej kawiarni przy Rondzie Wiatraczna. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę milczeliśmy.
– Boisz się? – zapytał nagle.
– Czego?
– Że coś się zmieni. Że już nie będziesz sama.
Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się głosy mamy i siostry, wspomnienia pustych świąt i samotnych wieczorów.
– Tak… boję się – wyszeptałam w końcu.
Michał ujął moją dłoń.
– Ja też się boję. Ale może warto spróbować?
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Rano zadzwoniła Marta.
– Anka… przepraszam za wczoraj. Po prostu martwię się o ciebie.
– Nie musisz mnie chronić przed życiem – odpowiedziałam cicho.
Przez następne dni unikałam Michała. Bałam się własnych uczuć bardziej niż samotności. W pracy byłam rozkojarzona, zapominałam o zamówieniach czy rezerwacjach książek.
Basia spojrzała na mnie uważnie.
– Pani Aniu… niech pani nie robi sobie tego samego co zawsze. Czasem trzeba zaryzykować.
W końcu napisałam do Michała SMS-a: „Spotkajmy się dziś po pracy”.
Czekał na mnie przed biblioteką z bukietem polnych kwiatów.
– Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę – powiedział cicho.
– Ja też tak myślałam…
Spacerowaliśmy po parku Skaryszewskim aż do zmierzchu. Opowiedziałam mu o mamie, o siostrze, o tym jak bardzo boję się być szczęśliwa.
– Wiesz… moja żona była chora przez wiele lat – powiedział Michał. – Też bałem się żyć po jej śmierci. Ale ona zawsze powtarzała: „Nie pozwól, żeby strach cię zatrzymał”.
Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Powoli uczyliśmy się siebie nawzajem: ja jego zwyczajów (porannej kawy z mlekiem), on moich lęków (ciszy w domu po zmroku). Czasem kłóciliśmy się o drobiazgi: on był bałaganiarzem, ja pedantką; on lubił jazz, ja wolałam ciszę biblioteki.
Najtrudniej było powiedzieć o nim rodzinie. Marta przyjechała do Warszawy na Wielkanoc i nalegała na spotkanie z Michałem.
– Wygląda na porządnego człowieka – oceniła po obiedzie. – Ale czy ty naprawdę jesteś gotowa na taki krok?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Czy można być gotowym na miłość po czterdziestce? Czy można nauczyć się ufać komuś po latach samotności?
Pewnego dnia Michał zaproponował wspólny wyjazd nad morze.
– Chciałbym zobaczyć cię szczęśliwą – powiedział cicho.
Pojechaliśmy do Jastarni poza sezonem. Spacerowaliśmy po pustej plaży, śmialiśmy się z własnych lęków i marzeń.
Wieczorem siedzieliśmy przy kominku w pensjonacie i Michał nagle zapytał:
– Aniu… czy chciałabyś zamieszkać ze mną?
Zamarłam ze strachu i wzruszenia jednocześnie.
– Nie wiem… boję się wszystkiego: zmian, opinii ludzi, tego co będzie dalej…
Michał objął mnie mocno.
– Ja też się boję. Ale może razem będzie łatwiej?
Wróciliśmy do Warszawy i długo jeszcze nie mogłam podjąć decyzji. Każdego dnia walczyłam ze sobą: z głosem mamy w głowie („Samotność jest bezpieczna”), z oczekiwaniami siostry („Nie rób nic pochopnie”), z własnym sercem („Może już za późno?”).
Minęły miesiące zanim odważyłam się spakować kilka rzeczy i przenieść do mieszkania Michała na Pradze. Pierwsze noce były trudne: budziłam się przerażona ciszą lub jego oddechem obok siebie.
Ale powoli zaczęliśmy budować coś wspólnego: poranne śniadania przy oknie, wspólne spacery z psem Michała po parku Polińskiego, wieczorne czytanie książek na głos.
Czasem myślę o tym wszystkim jak o powieści: pełnej zwrotów akcji, lęków i nadziei.
Czy można nauczyć się kochać po latach samotności? Czy warto ryzykować wszystko dla kilku chwil szczęścia?
A może najważniejsze to po prostu spróbować… nawet jeśli serce drży ze strachu?