Przestań narzekać — działaj! Historia Brygidy z warszawskiego blokowiska

— Przestań marudzić, działaj! — rozległ się zza drzwi ostry głos sąsiadki. — Znowu płaczesz, Brygido? Słyszę cię przez ścianę! Co się tym razem stało?

Otarłam łzy rękawem szlafroka i niechętnie otworzyłam drzwi. W progu stała Irena Kowalska, trzymając w ręce torebkę z drożdżówkami. Pachniały ciepłem i domem, którego od dawna nie czułam. — To zawsze to samo, ciociu Irenko… Znowu w pracy, ten idiota z działu sprzedaży… — głos mi się załamał. — Szefowa znowu mnie upokorzyła przy wszystkich. A potem jeszcze telefon od mamy: „Kiedy w końcu znajdziesz sobie męża? Kiedy dasz mi wnuki?”

Irena weszła bez zaproszenia, jak zawsze. Rozsiadła się na mojej kanapie, rozpakowała drożdżówki i spojrzała na mnie surowo. — Brygida, ile ty masz lat? Trzydzieści dwa? I ciągle czekasz, aż życie się samo ułoży? — Jej głos był twardy, ale w oczach widziałam troskę. — Wiesz, co ja robiłam w twoim wieku? Pracowałam na dwa etaty i wychowywałam dwóch synów po śmierci męża. Nie miałam czasu na łzy.

Patrzyłam na nią z mieszaniną podziwu i złości. — Ale ja nie jestem tobą, ciociu. Ja nie mam siły…

— Siły się nie ma, siłę się zdobywa — przerwała mi ostro. — A ty tylko narzekasz. Przestań narzekać — działaj!

Wtedy coś we mnie pękło. Wybuchłam płaczem jeszcze głośniej niż wcześniej. — Nie rozumiesz! Ja się boję! Boję się zmienić pracę, boję się zostać sama do końca życia… Nawet nie wiem, co bym chciała robić!

Irena westchnęła i podała mi drożdżówkę. — Zacznij od czegoś małego. Wyjdź dziś na spacer. Zadzwoń do tej koleżanki z liceum, co cię zapraszała na kawę. Albo napisz CV i wyślij choćby jedno zgłoszenie na inną pracę.

Zostawiła mnie z tymi słowami i zapachem drożdżówek unoszącym się w powietrzu. Przez chwilę siedziałam w ciszy, słuchając odgłosów życia za ścianą: płacz dziecka u Nowaków, śmiech nastolatków piętro wyżej, stukot obcasów pani Zofii wracającej z pracy.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na siebie w lustrze. Rozmazany tusz do rzęs, czerwony nos, włosy w nieładzie. „Tak wygląda twoje życie?” — pomyślałam z goryczą.

Telefon zadzwonił ponownie. Mama.

— Brygida? Wszystko w porządku? Słyszałam twój głos przez telefon…

— Mamo, proszę… Nie dzisiaj.

— Ale ja tylko chcę ci pomóc! Może powinnaś wrócić do domu na wieś? Tu byś odpoczęła…

— Mamo! — krzyknęłam, aż sama się przestraszyłam własnego tonu. — Ja nie chcę wracać na wieś! Chcę żyć po swojemu!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Dobrze, Brygida… Ale pamiętaj, że zawsze możesz wrócić.

Rozłączyłam się i poczułam ulgę wymieszaną z poczuciem winy. Mama zawsze chciała dla mnie dobrze, ale jej „dobre rady” tylko pogłębiały moją frustrację.

Wieczorem długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Przypomniałam sobie dzieciństwo: zapach świeżo skoszonej trawy na podwórku dziadków, śmiech brata biegającego boso po kałużach… Gdzie zgubiłam tamtą radość?

Następnego dnia postanowiłam zrobić coś innego niż zwykle. Wstałam wcześniej, umyłam włosy, ubrałam się w ulubioną sukienkę i poszłam do kawiarni na rogu. Tam spotkałam Magdę — koleżankę z liceum, która od miesięcy zapraszała mnie na kawę.

— Brygida! Jak dobrze cię widzieć! — Magda uśmiechnęła się szeroko. — Co u ciebie?

Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim: o pracy, o rodzinie, o marzeniach sprzed lat. Magda opowiedziała mi o swoim rozwodzie i o tym, jak zaczynała wszystko od nowa z dwójką dzieci.

— Wiesz co? Najtrudniejsze było przyznać przed samą sobą, że jestem nieszczęśliwa — powiedziała cicho. — Ale kiedy już to zrobiłam… wszystko zaczęło się zmieniać.

Wracałam do domu z głową pełną myśli. Może rzeczywiście trzeba przestać narzekać i zacząć działać?

Wieczorem usiadłam do komputera i zaczęłam przeglądać oferty pracy. Znalazłam kilka ogłoszeń dla osób z moim doświadczeniem. Napisałam CV i wysłałam pierwsze zgłoszenie od ponad dwóch lat.

Następnego dnia zadzwonił telefon.

— Dzień dobry, tu Anna Nowicka z firmy „Progres”. Otrzymaliśmy pani CV i chcielibyśmy umówić się na rozmowę kwalifikacyjną.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Umówiłyśmy się na piątek.

Przez kolejne dni żyłam jak na huśtawce: raz pełna nadziei, raz przerażona tym, co będzie dalej. Irena codziennie zaglądała do mnie z nową porcją motywacji (i drożdżówek).

W piątek rano ubrałam się elegancko i pojechałam na rozmowę. Było trudno — dłonie mi się pociły, głos drżał — ale opowiedziałam o swoich umiejętnościach i doświadczeniu najlepiej jak potrafiłam.

Tydzień później dostałam telefon: „Chcielibyśmy panią zatrudnić”.

Nie mogłam uwierzyć. Zadzwoniłam do mamy.

— Mamo… Dostałam nową pracę!

Po drugiej stronie usłyszałam łzy wzruszenia.

Wieczorem przyszła Irena z butelką szampana.

— No widzisz? Mówiłam: przestań narzekać — działaj!

Patrzyłam na nią przez łzy szczęścia i śmiałam się przez łzy.

Czasem myślę: ile jeszcze takich szans przegapiamy przez strach? Ile razy pozwalamy sobie utknąć w miejscu tylko dlatego, że łatwiej narzekać niż spróbować coś zmienić? Czy naprawdę trzeba upaść na samo dno, żeby zacząć się wspinać?