Artystka w Akcji: Opowieść Alicji o Walce z Codziennością

— Po co właściwie założyłaś te buty na obcasie? — usłyszałam w głowie głos mojej matki, zanim jeszcze drzwi metra zamknęły się za mną z metalicznym trzaskiem. Oparłam głowę o zimną szybę i spojrzałam na swoje odbicie. W sumie całkiem nieźle. Zwłaszcza gdy się wyśpisz, nałożysz tonę makijażu i spojrzysz nie w lustro, a w przyciemnione okno wagonu. Wtedy łatwiej uwierzyć, że wszystko jest na swoim miejscu.

Ale dziś nic nie było na swoim miejscu. Miałam wystawę w małej galerii na Pradze, a mój syn, Kuba, miał przedstawienie w przedszkolu. Oczywiście, że wybrałam galerię. Przecież to moja szansa – powtarzałam sobie od rana. Ale czy naprawdę? Czy to nie tylko kolejna próba udowodnienia wszystkim – a może tylko sobie – że jestem kimś więcej niż matką i żoną?

Telefon zadzwonił, zanim metro ruszyło. „Alicja, pamiętasz o dzisiejszym obiedzie u nas?” – głos mojej matki był jak zawsze chłodny i rzeczowy. „Mama, mówiłam ci, że mam wystawę…” – zaczęłam, ale ona już wiedziała lepiej: „Kuba będzie zawiedziony. Tata też. Zawsze masz coś ważniejszego.”

Zacisnęłam powieki. Ile razy jeszcze usłyszę, że jestem egoistką? Że powinnam być jak moja siostra Marta – księgowa z dwójką dzieci i domem pod Warszawą, zawsze z obiadem na stole i uśmiechem na twarzy. Ale ja nie potrafię. Nie chcę.

Obok mnie usiadła starsza kobieta z siatką pełną warzyw. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. „Ciężki dzień?” – zapytała cicho. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać. Zamiast tego skinęłam głową i wyciągnęłam szkicownik z torby.

— Jestem artystką — powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.

— To piękne — odpowiedziała bez cienia ironii. — Ale trudne.

Wysiadłam na stacji Stadion Narodowy. Przed galerią już czekał Paweł – mój partner, a może raczej współlokator od siedmiu lat. Zawsze spóźniony, zawsze z telefonem przy uchu.

— Alicja, gdzie byłaś? Kurator już pytał o ciebie! — rzucił bez przywitania.

— W metrze — odpowiedziałam sucho. — Musiałam pomyśleć.

Paweł spojrzał na mnie z irytacją.

— Znowu myślisz za dużo. Po prostu bądź tu i teraz.

Weszliśmy do środka. Moje obrazy wisiały na białych ścianach jak nieme wyrzuty sumienia. Każdy z nich to kawałek mnie – strachy, marzenia, samotność zamknięta w kolorach i fakturach. Ludzie przechodzili obok, czasem zatrzymywali się na chwilę, czasem rzucali szybkie spojrzenie i szli dalej.

W pewnym momencie zobaczyłam Martę z mężem i dziećmi. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, ale jej oczy mówiły: „Znowu uciekasz od prawdziwego życia”.

Po wernisażu wróciłam do domu późno. Kuba już spał. Na stole leżała kartka: „Mamo, szkoda że cię nie było” – napisał koślawymi literami. Obok rysunek: on na scenie, ja na widowni z pustym krzesłem obok.

Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się pierwszy raz od miesięcy. Paweł wszedł do kuchni, spojrzał na mnie bez słowa i wyjął piwo z lodówki.

— Może powinnaś przestać tyle malować — powiedział po chwili ciszy.

— Może powinnam przestać być sobą? — odpowiedziałam ostro.

Nie odpowiedział. Wyszedł do salonu i zamknął drzwi.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

— Alicja, musisz się zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze: rodzina czy twoje malowanie?

Patrzyłam przez okno na szare bloki i ludzi śpieszących do pracy.

— A jeśli nie potrafię wybrać? — zapytałam cicho.

— To znaczy, że już wybrałaś — odpowiedziała i rozłączyła się.

Przez cały dzień chodziłam jak w transie. W pracy nikt nie zauważył mojej nieobecności duchem. W metrze znów patrzyłam na swoje odbicie w szybie – tym razem bez makijażu, zmęczona i rozczarowana sobą.

Wieczorem Kuba przyszedł do mnie z rysunkiem.

— Mamo, narysowałem nas razem na scenie. Możesz ze mną jutro pójść?

Przytuliłam go mocno.

— Postaram się — wyszeptałam.

Ale czy naprawdę potrafię być jednocześnie artystką i matką? Czy zawsze będę musiała wybierać między sobą a innymi? I czy kiedykolwiek ktoś doceni to, kim jestem naprawdę?