Przepracowałam życie za granicą, by kupić dzieciom domy. Teraz nie chcą mnie nawet wpuścić na noc…
— Mamo, ale przecież my tu nie mamy miejsca… — głos Agnieszki był chłodny, jakby rozmawiała z obcą osobą, a nie z własną matką. Stałam w przedpokoju jej nowego mieszkania na warszawskim Ursynowie, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd.
— Przecież to tylko na kilka dni, zanim znajdę coś swojego… — próbowałam jeszcze, choć już wiedziałam, że to nie ma sensu. Agnieszka patrzyła na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
— Mamo, ja mam dwójkę dzieci, Tomek pracuje z domu, nie damy rady. Może u Krzyśka się zatrzymasz?
Krzysiek… Mój najmłodszy syn, któremu kupiłam kawalerkę w centrum Poznania, kiedy miał dwadzieścia dwa lata. Dziś ma trzydzieści pięć i narzeczoną, której nigdy nie poznałam. Ostatni raz widziałam go na ślubie Agnieszki pięć lat temu.
— Zadzwonię do niego — powiedziałam cicho i wyszłam na klatkę schodową. Drzwi zamknęły się za mną bez słowa pożegnania.
Kiedyś wyobrażałam sobie ten powrót zupełnie inaczej. Przez ponad dwadzieścia lat pracowałam jako opiekunka osób starszych w Niemczech i we Włoszech. Zostawiłam dzieci pod opieką mojej mamy w małym miasteczku pod Radomiem. Każdą zarobioną złotówkę odkładałam na ich przyszłość: na studia, na mieszkania, na lepszy start. Często powtarzałam sobie: „Jeszcze tylko rok, jeszcze tylko trochę…”
Pamiętam, jak płakałam po nocach w ciasnym pokoiku u starszej pani w Monachium. Tęskniłam za zapachem polskiego chleba, za śmiechem dzieci, za domem. Ale wiedziałam, że muszę wytrzymać. Nikt inny im nie pomoże.
Gdy Krzysiek odebrał telefon, od razu usłyszałam w jego głosie dystans:
— Mamo? Co się stało?
— Krzysiu… Jestem już w Polsce. Potrzebuję się gdzieś zatrzymać na kilka dni…
— Wiesz, Magda nie lubi niespodzianek… Może hotel? Pomogę ci znaleźć coś niedrogiego.
Nie miałam już siły tłumaczyć, że nie stać mnie na hotel. Wszystko, co miałam, oddałam dzieciom. Nawet mieszkanie po mojej mamie przepisałam na najstarszego syna, Pawła — on miał najtrudniej, bo rozwiódł się i został sam z córką.
Przez kolejne dni tułałam się po znajomych i dalekiej rodzinie. Każdy miał swoje życie, swoje problemy. Nikt nie miał czasu ani miejsca dla starej matki wracającej z emigracji.
W końcu trafiłam do starego domu mojej mamy — tego samego, który przepisałam Pawłowi. Stał pusty od miesięcy; Paweł wynajmował mieszkanie w mieście i rzadko tu zaglądał. Weszłam do środka przez tylne drzwi. Kurz pokrywał meble, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i wspomnień.
Usiadłam na łóżku w swoim dawnym pokoju i rozpłakałam się jak dziecko. Przypomniały mi się wszystkie święta spędzone samotnie za granicą, wszystkie telefony do dzieci, które kończyły się szybko: „Mamo, muszę lecieć do szkoły”, „Mamo, mam trening”, „Mamo, zadzwonię później”.
Zawsze tłumaczyłam ich brak czasu: są młodzi, mają swoje sprawy. Ale teraz… Teraz byłam im zwyczajnie niewygodna.
Po kilku dniach zadzwoniła Agnieszka:
— Mamo, Paweł mówił, że jesteś w starym domu? Nie boisz się tam sama siedzieć?
— Nie mam wyjścia — odpowiedziałam sucho.
— Może powinnaś wrócić do Niemiec? Tam przynajmniej miałaś pracę i znajomych…
Zaniemówiłam. Czy naprawdę moje własne dziecko sugeruje mi powrót na obczyznę?
Wieczorami chodziłam po pustych pokojach i rozmawiałam sama ze sobą:
„Czy naprawdę tak wygląda wdzięczność? Czy poświęcenie matki nic już nie znaczy?”
Pewnego dnia przyszła sąsiadka — pani Zosia.
— Pani Marysiu! Jak dobrze panią widzieć! Dzieci przyjadą?
Uśmiechnęłam się smutno:
— Nie wiem, Zosiu… Chyba mają ważniejsze sprawy.
Przyniosła mi świeże bułki i trochę mleka. Była jedyną osobą, która zapytała: „Jak się pani czuje?”
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkich latach spędzonych na obczyźnie — o upokorzeniach, ciężkiej pracy i samotności. O tym, jak bardzo chciałam być dobrą matką. Czy zrobiłam błąd? Czy powinnam była zostać z dziećmi i żyć skromniej?
Kilka tygodni później Paweł przyjechał do domu po jakieś dokumenty.
— Mamo… — zaczął niepewnie — Może rzeczywiście lepiej by ci było gdzieś indziej? Tu jest zimno i wilgotno…
Spojrzałam mu prosto w oczy:
— Pawełku, czy ty naprawdę myślisz, że ja tu chcę być sama? Że marzyłam o tym przez całe życie?
Zamilkł. Widziałam w jego oczach cień wstydu.
Od tamtej pory nikt już nie pytał mnie o plany. Dzieci dzwoniły rzadko — zawsze zabiegane, zawsze zmęczone.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy warto było poświęcić wszystko dla innych? Czy matka powinna oczekiwać wdzięczności od swoich dzieci? A może to ja popełniłam błąd wierząc, że dom to tylko ściany i dach?
Czy ktoś z was czuł się kiedyś tak bardzo niepotrzebny we własnej rodzinie?