Dwie noce, jeden dzień – historia Kingi, która musiała wybrać między lojalnością a własnym szczęściem

– Kinga, znowu patrzysz na zegarek? – głos pani Marianny Kazimierzówny, głównej księgowej, przeszył ciszę biura jak ostrze. Spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem, próbując ukryć nerwowość.

– Nie, po prostu… – zaczęłam, ale ona już wiedziała swoje.

– Facet? W twoim wieku tylko przez faceta kobieta może się śpieszyć. A może dzieci? – dodała z przekąsem.

Zacisnęłam dłonie na kubku z zimną już kawą. W mojej głowie kłębiły się myśli. To nie był facet. To nie były dzieci. To był strach. Strach przed powrotem do domu, w którym od dwóch dni panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

Dwie noce temu wszystko się zaczęło. Wróciłam późno z pracy, zmęczona i rozdrażniona. W kuchni siedział mój mąż, Paweł, z pustym spojrzeniem wpatrzonym w telewizor. Na stole leżał niedokończony obiad, który przygotowała moja mama. Zawsze powtarzała, że rodzina jest najważniejsza, ale od kiedy zamieszkała z nami po śmierci taty, wszystko się zmieniło. Każdy dzień był jak pole minowe – wystarczyło jedno nieostrożne słowo, by wybuchła awantura.

– Znowu późno – rzuciła mama bez podnoszenia wzroku znad robótki na drutach.

– Praca mnie zatrzymała – odpowiedziałam cicho.

– Praca… – westchnęła ciężko. – Kiedyś kobiety miały czas dla rodziny.

Paweł milczał. Ostatnio milczał coraz częściej. Czułam, jak oddalamy się od siebie z każdym dniem. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o rachunkach i zakupach. Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz się śmialiśmy.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam tykania zegara. W głowie miałam tysiące pytań: Czy to wszystko ma jeszcze sens? Czy jestem złą córką, żoną, matką? Czy powinnam poświęcić siebie dla innych?

Następnego dnia w pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanki zauważyły moją nieobecność duchem, ale nikt nie zapytał wprost. Wszyscy mieli swoje problemy. Po południu zadzwoniła do mnie siostra, Agata.

– Kinga, mama dzwoniła do mnie rano. Płakała. Co się dzieje?

– Nic nowego – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Po prostu… nie daję już rady.

– Może powinnaś odpocząć? Przyjedź do mnie na weekend.

Westchnęłam. Odpoczynek wydawał się luksusem nieosiągalnym w mojej sytuacji.

Druga noc była jeszcze gorsza. Mama płakała w swoim pokoju, Paweł wyszedł na spacer i wrócił po północy. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Widziałam kobietę zmęczoną życiem, która zapomniała o sobie.

Rano obudził mnie dźwięk telefonu. To była wiadomość od Pawła: „Musimy porozmawiać”. Serce mi zamarło. Wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego.

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Paweł siedział w salonie z walizką przy nogach.

– Kinga… Ja już nie mogę tak żyć – zaczął cicho. – Kocham cię, ale czuję się tu obcy. Twoja mama… ona nas niszczy. A ty pozwalasz jej na wszystko.

Zalała mnie fala gniewu i bezsilności.

– Myślisz, że mi jest łatwo? To moja matka! Nie mogę jej wyrzucić na ulicę!

– Ale możesz postawić granice! – krzyknął Paweł. – Albo coś się zmieni, albo…

Nie dokończył. Wyszedł trzaskając drzwiami.

Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Przez łzy widziałam tylko jedno: jestem sama. Sama z problemami, sama z odpowiedzialnością za wszystkich wokół.

Dwie noce i jeden dzień wystarczyły, by moje życie rozpadło się na kawałki. Mama zamknęła się w swoim pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać. Paweł nie wrócił na noc. Agata przysłała mi wiadomość: „Jestem tu dla ciebie”.

Leżałam na kanapie i patrzyłam w sufit. Myślałam o tym, jak łatwo można zatracić siebie w codzienności, jak trudno jest być lojalnym wobec wszystkich naraz. Czy naprawdę muszę wybierać między matką a mężem? Czy można być szczęśliwym, jeśli ciągle rezygnuje się z własnych marzeń?

Nie wiem, co przyniesie jutro. Może Paweł wróci, może mama zrozumie, że też mam prawo do życia po swojemu. A może będę musiała zacząć wszystko od nowa.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich nocy przede mną? Ile razy będę musiała wybierać między sobą a innymi? Czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy ktoś inny cierpi?