W imię miłości: Historia Ani i Krzysztofa

– Dziewczyno, gdzie tu jest ulica Kościuszki? Krążę w kółko, nikt nie wie – usłyszałam za sobą głos, który brzmiał jakby należał do kogoś pewnego siebie, ale jednocześnie zagubionego. Odwróciłam się gwałtownie, gotowa odpowiedzieć z ironią, bo przecież każdy w Warszawie powinien znać tę ulicę. Przed sobą zobaczyłam chłopaka z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię. Był przystojny, miał ciemne włosy i spojrzenie, które na chwilę zatrzymało mnie w miejscu.

– To taki wasz sposób na zaczepianie dziewczyn? – zapytałam, unosząc brew i próbując ukryć uśmiech.

– Jestem Krzysztof. A ty?

– Kinga – odpowiedziałam odruchowo, choć przecież mam na imię Ania. Nie wiem, dlaczego skłamałam. Może chciałam się zabawić? Może chciałam być kimś innym choć przez chwilę?

Ruszyłam dalej, ale on nie odpuszczał. Szedł obok mnie, opowiadając o tym, że właśnie przyjechał do Warszawy z Poznania, że szuka pracy i mieszkania. Słuchałam go jednym uchem, bo w głowie miałam dziesiątki innych spraw – egzaminy na studiach, kłótnie z mamą o przyszłość, wieczne pretensje ojca o to, że nie jestem taka jak on by chciał.

– Wiesz co? – powiedział nagle Krzysztof. – Masz w oczach coś smutnego. Jakbyś chciała uciec.

Zatrzymałam się. Spojrzałam na niego zaskoczona. Skąd on to wiedział? Przecież nie znał mnie wcale.

– Może po prostu nie lubię obcych ludzi – rzuciłam ostro.

– Albo boisz się być szczęśliwa – odpowiedział cicho.

Nie wiem dlaczego, ale te słowa utkwiły mi w głowie na długo. Przez kolejne dni wracały do mnie jak echo. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy – przypadkiem czy nieprzypadkiem – na przystanku tramwajowym, w kawiarni na Nowym Świecie, nawet w bibliotece uniwersyteckiej. Za każdym razem Krzysztof był coraz bardziej obecny w moim życiu.

Moja mama nie znosiła zmian. Chciała, żebym została lekarzem jak ona. Ojciec powtarzał, że powinnam znaleźć sobie „porządnego chłopaka” z dobrą rodziną. A ja? Ja chciałam tylko oddychać własnym powietrzem.

Pewnego wieczoru Krzysztof zaprosił mnie na dach starej kamienicy przy Placu Zbawiciela. Siedzieliśmy tam patrząc na światła miasta.

– Czego się boisz najbardziej? – zapytał nagle.

– Że nigdy nie będę sobą – odpowiedziałam bez namysłu.

– A kim jesteś?

Nie wiedziałam. Może właśnie dlatego tak bardzo ciągnęło mnie do niego – bo przy nim mogłam być kimkolwiek chciałam.

Zakochaliśmy się w sobie szybko i gwałtownie. To była miłość pełna śmiechu, łez i nieporozumień. Krzysztof miał swoje tajemnice – nie mówił o rodzinie, unikał tematów związanych z przeszłością. Ja próbowałam pogodzić studia z pracą i oczekiwaniami rodziców.

Wszystko zaczęło się psuć, kiedy mama dowiedziała się o Krzysztofie. Zrobiła mi awanturę życia.

– On nie jest dla ciebie! Nawet nie wiadomo skąd pochodzi! Co on ci może dać? – krzyczała.

– Mamo, ja go kocham!

– Miłość to nie wszystko! Życie to nie bajka!

Ojciec milczał przez kilka dni, a potem przyszedł do mojego pokoju i powiedział spokojnie:

– Jeśli wybierzesz jego, możesz zapomnieć o naszej pomocy.

Poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg. Przez kilka dni nie wychodziłam z pokoju. Krzysztof dzwonił, pisał wiadomości, ale nie miałam siły mu odpowiadać.

W końcu przyszłam na spotkanie z nim pod Pałacem Kultury. Stał tam z tą swoją czarną torbą i smutnym uśmiechem.

– Aniu…

– Nie wiem co robić – powiedziałam cicho.

– Wiem jedno: jeśli się poddasz teraz, będziesz żałować całe życie.

Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach widziałam strach i nadzieję jednocześnie.

Zdecydowałam się spróbować. Wynajęliśmy razem małe mieszkanie na Pradze. Było ciasno i zimno, często brakowało nam pieniędzy na rachunki. Kłóciliśmy się o drobiazgi – o to kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto zapomni o ważnej dacie. Ale były też chwile szczęścia: wspólne śniadania na podłodze, wieczory przy świecach kiedy zabrakło prądu, spacery po deszczu bez celu.

Rodzina zerwała ze mną kontakt na kilka miesięcy. Mama przysyłała krótkie wiadomości: „Zastanów się jeszcze”, „Możesz wrócić”. Ojciec nie odzywał się wcale.

Krzysztof też miał swoje demony. Pewnego dnia wyznał mi prawdę o swojej rodzinie – ojciec alkoholik, matka która uciekła do Niemiec kiedy miał dziesięć lat. Zrozumiałam wtedy jego lęki i zamknięcie w sobie.

Były dni kiedy myślałam, że nie dam rady. Że lepiej byłoby wrócić do domu i udawać przed wszystkimi szczęśliwą córkę lekarzy. Ale potem patrzyłam na Krzysztofa i wiedziałam, że to jest moje życie.

Po roku mama przyszła do mnie niespodziewanie. Stała w drzwiach naszego mieszkania z torbą pełną jedzenia i łez w oczach.

– Nie mogę cię stracić – powiedziała tylko.

Przytuliłyśmy się długo i płakałyśmy obie.

Dziś wiem jedno: miłość to nie bajka ani film romantyczny. To codzienna walka o siebie nawzajem i o siebie samych. Czasem trzeba stracić wszystko, żeby zrozumieć co jest naprawdę ważne.

Czy warto było poświęcić rodzinę dla miłości? Czy można być szczęśliwym idąc pod prąd oczekiwaniom innych? Może każdy z nas musi znaleźć własną ulicę Kościuszki…