Uciekaj, zanim będzie za późno… Historia o miłości, która stała się pułapką
– Uciekaj, zanim będzie za późno… – powtarzałam sobie w myślach, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Moje oczy były zaczerwienione od płaczu, a na policzku widniał ślad po wczorajszej kłótni. W tle słyszałam stłumione głosy rodziców, którzy po raz kolejny spierali się o to, czy powinnam wrócić do domu. Ale przecież miałam być szczęśliwa. Miałam być tą dziewczyną, której wszyscy zazdroszczą bajkowej miłości.
Kiedy poznałam Michała, wydawało mi się, że świat wreszcie nabrał kolorów. Był przystojny, elokwentny i miał ten uśmiech, który sprawiał, że serce zamierało mi z wrażenia. Spotkaliśmy się przypadkiem na przystanku tramwajowym w centrum Krakowa. Padał deszcz, a on podał mi parasol i zaproponował kawę. To była ta scena z filmu, o której marzy każda dziewczyna. Szybko staliśmy się nierozłączni. Michał był moim pierwszym prawdziwym uczuciem – tym, które miało trwać wiecznie.
Moje przyjaciółki, Ania i Kasia, ostrzegały mnie: „Nie wszystko złoto, co się świeci”. Ale ja nie słuchałam. Widziałam tylko to, co chciałam widzieć – jego czułość, drobne prezenty, romantyczne wiadomości wysyłane w środku nocy. Kiedy po roku znajomości oświadczył mi się na rynku głównym, przy fontannie, gdzie wszyscy mogli nas zobaczyć, czułam się jak księżniczka. Ludzie bili brawo, a ja płakałam ze szczęścia.
Ślub był jak z bajki. On w eleganckim garniturze, ja w zwiewnej białej sukni. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał mnie mocno za rękę. Wszyscy mówili: „Pasujecie do siebie idealnie”. Nie wiedzieli jednak, że już wtedy coś zaczynało się psuć. Michał coraz częściej bywał rozdrażniony. Zaczęły się drobne uwagi: „Nie powinnaś tyle rozmawiać z kolegami”, „Po co ci ta sukienka?”, „Znowu wychodzisz z Anią?”. Na początku tłumaczyłam to troską. Przecież kochał mnie tak bardzo.
Pierwszy raz podniósł głos kilka miesięcy po ślubie. Potem przyszły przeprosiny i kwiaty. „Przepraszam, miałem zły dzień w pracy”. Chciałam wierzyć, że to jednorazowy incydent. Ale potem było już tylko gorzej. Zaczęły się awantury o wszystko – o obiad, o niepozmywane naczynia, o to, że wróciłam pięć minut później niż zwykle. Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała przez telefon. Szeptał coś do słuchawki i śmiał się cicho. Kiedy zapytałam, z kim rozmawia, odpowiedział chłodno: „To nie twoja sprawa”. Od tamtej pory zaczęłam podejrzewać zdradę. Ale nie miałam dowodów – tylko przeczucie i coraz większą pustkę w sercu.
Moja mama zauważyła zmiany we mnie. – Martwię się o ciebie – powiedziała pewnego dnia podczas rodzinnego obiadu. – Wyglądasz na zmęczoną i smutną. Może powinnaś na jakiś czas wrócić do domu?
Nie chciałam przyznać się do porażki. Przecież wszyscy oczekiwali ode mnie szczęścia. Byłam tą dziewczyną z bajki – nie mogłam zawieść rodziny i znajomych. Udawałam więc dalej.
Pewnej nocy Michał wrócił pijany do domu. Zaczęliśmy się kłócić o jego koleżankę z pracy. Krzyczał na mnie tak głośno, że sąsiedzi zaczęli pukać w ścianę. Wtedy pierwszy raz mnie uderzył. Pamiętam ten moment jak przez mgłę – ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, co poczułam w środku. Zawiodłam siebie i wszystkich wokół.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Mama przytuliła mnie bez słowa, tata długo milczał, a potem powiedział tylko: „Nie musisz już udawać”.
Przez kilka tygodni nie odbierałam telefonów od Michała. Próbował przepraszać, wysyłał kwiaty i prezenty pod drzwi rodziców. Moje przyjaciółki były przy mnie cały czas – Ania gotowała dla mnie obiady, Kasia zabierała mnie na długie spacery po Plantach.
Ale najtrudniejsze było wybaczyć sobie własną naiwność. Zastanawiałam się: kiedy marzenie zamienia się w koszmar? Czy mogłam wcześniej zauważyć sygnały ostrzegawcze? Czy naprawdę każda dziewczyna musi przejść przez piekło, żeby nauczyć się kochać siebie?
Po kilku miesiącach zaczęłam powoli wracać do życia. Znalazłam pracę w małej księgarni na Kazimierzu. Tam poznałam ludzi, którzy nie oceniali mnie przez pryzmat mojej przeszłości. Zaczęłam pisać pamiętnik – zapisywałam każdy dzień, każdą myśl i uczucie.
Michał próbował jeszcze kilka razy wrócić do mojego życia. Przychodził pod księgarnię, pisał listy pełne wyrzutów sumienia i obietnic poprawy. Ale ja już wiedziałam: nie można budować szczęścia na strachu i łzach.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę inną kobietę – silniejszą, mądrzejszą i bardziej świadomą własnej wartości. Czasem jeszcze wracają wspomnienia – te dobre i te złe – ale wiem już, że zasługuję na coś więcej niż bajkę z koszmaru.
Czy naprawdę każda z nas musi przeżyć własną tragedię, by nauczyć się słuchać siebie? A może wystarczy uwierzyć tym, którzy widzą więcej niż my sami? Co wy byście zrobili na moim miejscu?