„Twój syn mnie zostawił” – historia, która przewróciła moje życie do góry nogami
– Twój syn mnie zostawił. Nie mam się gdzie podziać – powiedziała kobieta stojąca w drzwiach, trzymając na rękach małego chłopca. Jej głos drżał, a oczy miała zaczerwienione od płaczu. Przez chwilę patrzyłam na nią jak na przywidzenie. W głowie miałam tylko jedno: to chyba jakiś żart. Ale ona nie żartowała.
Był piątek, późne popołudnie. Wracałam właśnie z zakupów, zmęczona po całym tygodniu pracy w szkole. Torby ciążyły mi w rękach, a jedyne o czym marzyłam, to gorąca herbata i cisza. Kiedy zadzwonił domofon, pomyślałam, że to może sąsiadka z dołu, która znów zapomniała kluczy. Ale w drzwiach stała nieznajoma kobieta z dzieckiem.
– Przepraszam… – zaczęłam niepewnie. – Kim pani jest?
– Jestem Marta. Byłam z Pawłem…
Poczułam, jak serce mi zamiera. Paweł – mój syn. Mój jedyny syn, który od kilku lat mieszkał w Warszawie, rzadko dzwonił, jeszcze rzadziej przyjeżdżał do rodzinnego domu w Toruniu. Wiedziałam, że miał dziewczynę, ale nigdy jej nie poznałam. Teraz stała przede mną z dzieckiem na rękach.
– To jest Filip – dodała cicho i spojrzała na chłopca. – Ma dwa lata.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę zamknąć drzwi i udawać, że to się nie dzieje naprawdę. Ale widziałam jej rozpacz i zmęczenie. Zaprosiłam ją do środka.
Usiadłyśmy w kuchni. Marta zaczęła opowiadać swoją historię: jak Paweł poznał ją na studiach, jak zamieszkali razem, jak urodził się Filip. Jak wszystko zaczęło się psuć, kiedy Paweł dostał nową pracę i coraz częściej wracał późno do domu. Jak pewnego dnia po prostu spakował się i wyszedł.
– Powiedział, że nie jest gotowy na rodzinę – szepnęła Marta. – Że chce być wolny.
Siedziałam naprzeciwko niej i czułam narastającą złość. Jak to możliwe? Mój syn? Ten sam chłopak, którego wychowywałam na odpowiedzialnego człowieka? Przecież zawsze powtarzałam mu, że rodzina jest najważniejsza.
– Dzwoniłam do niego… – Marta spuściła wzrok. – Nie odbiera. Nie mam nikogo w Warszawie. Nie mam gdzie pójść.
Patrzyłam na nią i na Filipa, który bawił się cicho samochodzikiem na podłodze. W jednej chwili poczułam się odpowiedzialna za nich oboje.
– Zostaniecie u mnie – powiedziałam stanowczo, choć w środku czułam strach przed tym, co będzie dalej.
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła. Po raz pierwszy od miesięcy odebrał od razu.
– Mamo? Co się stało?
– Paweł… Marta jest u mnie. Z Filipem. Powiedziała mi wszystko.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… To nie tak…
– Jak to nie tak? – przerwałam mu ostro. – Zostawiłeś ich bez słowa wyjaśnienia? To jest twoje dziecko!
– Ja… Ja nie chciałem tego wszystkiego…
– A czego chciałeś? Żeby twoje dziecko dorastało bez ojca? Żeby Marta musiała prosić o pomoc obcych ludzi?
Rozłączył się bez słowa.
Przez kolejne dni próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie. Marta była cicha i zamknięta w sobie. Filip szybko przyzwyczaił się do nowego miejsca – biegał po mieszkaniu, śmiał się, czasem płakał za mamą. Ja starałam się być dla nich wsparciem, choć sama czułam się zagubiona.
W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami płakałam do poduszki ze złości i bezsilności. Jak mogłam nie zauważyć, że z moim synem dzieje się coś złego? Czy to moja wina?
Po tygodniu Paweł zadzwonił ponownie.
– Mamo… Chciałbym porozmawiać z Martą.
Zgodziła się niechętnie. Spotkali się u mnie w kuchni. Siedziałam w pokoju obok i słyszałam ich podniesione głosy:
– Paweł, dlaczego? – pytała Marta przez łzy.
– Nie potrafię być ojcem! Nie umiem! Wszystko mnie przerosło!
– A ja? Myślisz, że mnie nie przerosło? Ale nie uciekam!
Po tej rozmowie Paweł wyszedł trzaskając drzwiami. Marta płakała długo tej nocy.
Minęły kolejne tygodnie. Zaczęłyśmy żyć razem – trzy kobiety i mały chłopiec pod jednym dachem. Uczyłyśmy się siebie nawzajem: ja gotowałam obiady dla wszystkich, Marta pomagała mi w domu i szukała pracy. Filip coraz częściej mówił do mnie „baba”, a ja czułam dumę i smutek jednocześnie.
Czasem dzwoniłyśmy do Pawła – bez skutku. Przestał odbierać telefony.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka z dołu – pani Zofia.
– Słyszałam… Twój Paweł narobił biedy…
Poczułam wstyd i gniew zarazem.
– To nie takie proste – odpowiedziałam tylko.
Wieczorem długo rozmawiałam z Martą o tym, jak łatwo ludzie oceniają innych nie znając całej historii.
Po trzech miesiącach Marta znalazła pracę w pobliskim przedszkolu. Zaczęła powoli stawać na nogi. Ja pokochałam Filipa jak własnego wnuka – bo przecież nim był.
Czasem myślę o Pawle i o tym, gdzie popełniłam błąd jako matka. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam go lepiej przygotować do dorosłości?
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim odpowiedzialność za drugiego człowieka.
Czy można nauczyć dorosłego syna odpowiedzialności? Czy wybaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy ktoś zawiódł najbardziej?