Szczęście w przypadkowych okolicznościach: Historia Kasi i Bartka
– No to się nazywa szczęście – Kasia, daj mi się wytłumaczyć! – na progu mojego mieszkania stał zdyszany Bartek, z twarzą czerwoną od biegu i oczami pełnymi paniki. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam własny głos, drżący i obcy: – Czego pan ode mnie chce? Idź pan rozliczać się ze swoim szefem!
Bartek spojrzał na mnie tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. – Nie zrozumiałaś. Przepraszam… Nie zrozumiała pani. Proszę, zamknij wszystkie drzwi i dzwoń na policję. Po prostu mi zaufaj!
Stałam w korytarzu, ściskając klucz w dłoni tak mocno, że aż zbielały mi palce. W głowie miałam mętlik. Bartek był sąsiadem z drugiego piętra, widywałam go czasem na klatce schodowej, zawsze uśmiechnięty, zawsze grzeczny. Nigdy nie zamieniliśmy więcej niż kilka słów o pogodzie czy śmieciach. A teraz stał przede mną jak zbity pies, prosząc o coś, co wydawało się kompletnie absurdalne.
Za drzwiami rozległy się kroki. Ktoś szarpał za klamkę od piwnicy. Bartek złapał mnie za rękę – jego dłoń była zimna i lepka od potu. – Proszę, Kasiu…
Nie wiem, co mną kierowało – może ciekawość, może strach, a może to jego spojrzenie – ale przekręciłam klucz w zamku i zadzwoniłam na policję. Głos w słuchawce był spokojny, rutynowy. „Proszę nie wychodzić z mieszkania. Patrol już jedzie.”
Bartek usiadł na podłodze pod ścianą i schował twarz w dłoniach. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko moim przyspieszonym oddechem i szumem telewizora z sąsiedniego mieszkania.
– Co się stało? – zapytałam cicho.
Bartek spojrzał na mnie spod byka. – To długa historia… Wplątałem się w coś głupiego. Pracuję w magazynie na Pradze. Dzisiaj rano szef kazał mi przewieźć kilka paczek do innego oddziału. Niby nic wielkiego… Ale kiedy otworzyłem jedną z nich, zobaczyłem coś, czego nie powinienem widzieć.
Zadrżałam. – Co tam było?
– Broń. I jakieś dziwne dokumenty. Zorientowali się, że wiem za dużo. Zacząłem uciekać… Jedynym miejscem, gdzie mogłem się schować, było twoje mieszkanie.
Przez chwilę milczałam, próbując poukładać myśli. Wszystko wydawało się nierealne – jak scena z taniego kryminału. Ale kroki na klatce schodowej były prawdziwe. Strach był prawdziwy.
Po kilku minutach rozległo się pukanie do drzwi. Policja. Otworzyłam im drżącą ręką. Dwóch funkcjonariuszy weszło do środka, pytając o Bartka i całą sytuację. Bartek opowiedział im wszystko – o paczkach, o szefie, o ucieczce.
Policjanci zabrali Bartka na komisariat. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, z sercem bijącym jak oszalałe. Próbowałam zadzwonić do mamy – nie odebrała. Tata był w delegacji pod Wrocławiem.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Ania.
– Kasia, co się dzieje? Sąsiedzi mówią, że była u was policja!
– Wszystko w porządku… Chyba…
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Sama jeszcze nie wiedziałam, co jest prawdą.
Następnego dnia rano obudził mnie dzwonek do drzwi. To był Bartek – zmęczony, ale spokojniejszy.
– Przepraszam, że cię w to wciągnąłem – powiedział cicho. – Policja już wie wszystko. Szef został zatrzymany.
Patrzyłam na niego przez chwilę w milczeniu.
– Dlaczego przyszedłeś akurat do mnie?
Uśmiechnął się smutno.
– Bo zawsze byłaś jedyną osobą w tej klatce, która mówiła mi „dzień dobry” naprawdę szczerze.
Poczułam łzy pod powiekami.
Tego dnia wszystko się zmieniło. Sąsiedzi patrzyli na mnie podejrzliwie, plotkowali na klatce schodowej. Mama zadzwoniła wieczorem:
– Kasiu, czy ty coś ukrywasz? Słyszałam od pani Zosi, że miałaś jakieś kłopoty…
– Mamo, nic się nie stało… Po prostu pomogłam sąsiadowi.
– Lepiej trzymaj się z dala od takich ludzi! – usłyszałam w słuchawce.
Zawsze byłam tą „grzeczną dziewczynką”, która nie wychyla się poza schematy. A teraz nagle stałam się bohaterką osiedlowych plotek.
Wieczorem Bartek zapukał do moich drzwi jeszcze raz.
– Kasiu… Chciałem ci podziękować. Gdyby nie ty…
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w ciszy.
– Może pójdziemy na spacer? – zaproponował nieśmiało.
Zgodziłam się bez namysłu.
Szliśmy przez park przy ulicy Grochowskiej, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Bartek opowiadał mi o swoim dzieciństwie w małym miasteczku pod Radomiem, o matce, która zmarła na raka, o ojcu alkoholiku. O tym, jak całe życie próbował być niewidzialny.
– Wiesz… Myślałem, że szczęście to coś dla innych ludzi – powiedział nagle. – Ale może czasem wystarczy przypadek?
Spojrzałam na niego i poczułam coś dziwnego – jakby ten jeden dzień zmienił wszystko we mnie.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Mama zadzwoniła jeszcze raz:
– Kasiu… Jesteś pewna, że wszystko dobrze?
– Tak, mamo… Po prostu czasem trzeba komuś zaufać.
Leżałam długo bezsennie w łóżku, myśląc o tym wszystkim. O Bartku. O sobie samej.
Czy naprawdę szczęście przychodzi tylko wtedy, gdy przestajemy się go spodziewać? Czy odwaga to po prostu kwestia przypadku?
Może czasem trzeba po prostu otworzyć drzwi i pozwolić losowi wejść do środka.