Suknia, która zmieniła wszystko: Historia Kingi i jej przyjaciółki
– Czy masz coś przeciwko, jeśli założę Twoją suknię ślubną? Tobie już się nie przyda – zaśmiała się Marta, a jej głos odbił się echem od białych ścian salonu ślubnego. Poczułam, jakby ktoś wbił mi szpilkę prosto w serce. Stałam naprzeciwko niej, z rękami zaciśniętymi na torebce, i próbowałam nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to zabolało.
– Możesz mi pożyczyć twoją suknię ślubną? I tak już ci się nie przyda – powtórzyła z przekąsem, patrząc na mnie wyczekująco. Przez chwilę milczałam, próbując zebrać myśli. Przecież jeszcze pół roku temu sama mierzyłam tę suknię z nadzieją, że za kilka miesięcy pójdę w niej do ołtarza. Ale życie napisało inny scenariusz – narzeczony zostawił mnie tuż przed ślubem, a ja zostałam z białą suknią i roztrzaskanym sercem.
– Chyba masz rację. To najlepsze, co na sobie przymierzyłaś – powiedziałam w końcu, krytycznie przyglądając się Marcie. W jej oczach zobaczyłam cień triumfu. Czy naprawdę była moją przyjaciółką? Czy może tylko czekała na moment, żeby wejść w moje życie tam, gdzie ja już nie miałam siły?
– Twoja przyjaciółka ma rację. Suknia leży na pani doskonale. Wystarczy skrócić dół i lekko zwęzić w talii – oznajmiła sprzedawczyni z salonu ślubnego, uśmiechając się szeroko. Marta obróciła się przed lustrem, rozkładając ramiona, jakby już była panną młodą. Ja stałam obok i czułam się jak statystka w przedstawieniu o własnym życiu.
Wyszłyśmy z salonu w milczeniu. Marta była podekscytowana, opowiadała o swoim narzeczonym, o weselu w dworku pod Warszawą, o tym, jak wszystko musi być idealne. Słuchałam jej jednym uchem, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego zgodziłam się na to wszystko? Dlaczego pozwoliłam jej wejść w moją przestrzeń, dotknąć rzeczy, które jeszcze tak bardzo bolały?
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Kinga, czy ty naprawdę oddałaś swoją suknię Marcie? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak, mamo. Przecież już mi się nie przyda – odpowiedziałam cicho.
– Ale to twoja suknia! Twoje marzenia! – krzyczała przez telefon. – Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię tak wykorzystywał!
Zacisnęłam powieki. Mama zawsze była nadopiekuńcza, ale tym razem miała rację. Czułam się wykorzystana. Marta była moją najlepszą przyjaciółką od liceum. Przeżyłyśmy razem tyle rzeczy: pierwsze miłości, złamane serca, egzaminy na studiach. Ale teraz coś się zmieniło. Jej szczęście było dla mnie jak sól na ranę.
Kilka dni później spotkałyśmy się u mnie w mieszkaniu. Marta przyszła z butelką prosecco i szerokim uśmiechem.
– Kinga, musisz mi pomóc z listą gości! – rzuciła entuzjastycznie.
Patrzyłam na nią i czułam narastającą złość.
– A może zaprosisz też mojego byłego narzeczonego? – wypaliłam nagle.
Marta zamarła.
– Kinga…
– Co? Przecież to tylko suknia, prawda? Tylko ślub? Tylko moje życie?
W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie chciałam cię zranić…
– Ale zraniłaś – przerwałam jej ostro. – Wiesz co jest najgorsze? Że nawet nie zapytałaś, czy jestem gotowa na to wszystko. Po prostu założyłaś moją suknię i uznałaś, że to normalne.
Marta spuściła głowę.
– Przepraszam…
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. W końcu podniosłam się z kanapy.
– Muszę pobyć sama – powiedziałam cicho.
Marta wyszła bez słowa. Zostałam sama w pustym mieszkaniu i poczułam ulgę. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że mam prawo do własnych uczuć.
Następnego dnia zadzwonił do mnie mój były narzeczony, Michał.
– Słyszałem o tej sukni… Kinga, wszystko w porządku?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Michał był częścią przeszłości, której nie chciałam już rozdrapywać.
– Wszystko dobrze – skłamałam.
Ale nie było dobrze. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unikałam lustra. Suknia ślubna wisiała teraz w szafie Marty i czułam się tak, jakby zabrała ze sobą kawałek mnie.
Kilka tygodni później dostałam zaproszenie na ślub Marty. Koperta była biała, elegancka, a na odwrocie widniało nasze wspólne zdjęcie sprzed lat. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam tam pójść. Mama mówiła: „Nie idź! To upokorzenie!”. Ale coś mnie ciągnęło – może ciekawość, może chęć zamknięcia tego rozdziału.
W dniu ślubu ubrałam się skromnie i przyszłam do kościoła tuż przed rozpoczęciem ceremonii. Marta wyglądała pięknie w mojej sukni. Patrzyła na mnie przez tłum ludzi i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach zobaczyłam wdzięczność… i smutek.
Po ceremonii podeszła do mnie.
– Dziękuję ci – wyszeptała. – Bez ciebie nie byłoby tego dnia.
Uśmiechnęłam się blado.
– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa – powiedziałam tylko.
Wróciłam do domu sama. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone miasto. Zrozumiałam wtedy, że czasem trzeba pozwolić odejść nie tylko ludziom, ale też marzeniom o tym, jak miało wyglądać nasze życie.
Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy prawdziwa przyjaźń wytrzyma każdą próbę? Może czasem trzeba po prostu zacząć od nowa…