Spotkanie po trzydziestu latach: Czy można uciec przed przeszłością?

– To wszystko? – zapytała kasjerka, nie patrząc na mnie, odgarniając farbowany na kasztanowo grzyb spod czapki. Jej głos był zmęczony, jakby wypowiedziała to pytanie już tysiąc razy tego dnia. Wykładałem kefir, szynkę i paczkę papierosów na taśmę, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo nie pasuję do tego miejsca. W sklepie było duszno, a kolejka za mną zaczynała się niecierpliwić.

Pewnie bym sobie poszedł, gdybym nie spojrzał na identyfikator, który miała przypięty do fartucha. „Małgorzata Nowak” – przeczytałem i przez chwilę świat zawirował. Gosia. Moja Gosia sprzed trzydziestu lat. Ta sama, którą kochałem do szaleństwa, a potem straciłem przez własną głupotę i dumę.

– Gosia? – wyszeptałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.

Zamarła z ręką nad kasą fiskalną. Spojrzała na mnie uważnie, mrużąc oczy. Przez sekundę widziałem w nich cień dawnej Małgosi – tej z długimi włosami i śmiechem, który potrafił rozjaśnić nawet najciemniejszy dzień. Teraz była starsza, zmęczona życiem, ale wciąż piękna na swój sposób.

– Michał? – powiedziała cicho, jakby nie wierzyła własnym oczom.

Za nami ktoś chrząknął zniecierpliwiony. Przeprosiłem półgłosem i szybko zapłaciłem za zakupy. Stałem jak głupi przy końcu taśmy, nie wiedząc, co zrobić z rękami ani z własnym sercem, które waliło jak oszalałe.

– Pracujesz tutaj? – zapytałem głupio, bo przecież widziałem.

– A gdzie miałabym pracować? – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Życie różnie się układa.

Chciałem coś powiedzieć, przeprosić za tamte lata, za to jak odszedłem bez słowa wyjaśnienia, zostawiając ją samą z naszymi marzeniami o wspólnej przyszłości. Ale w sklepie nie było miejsca na wielkie wyznania. Ludzie patrzyli na nas z ciekawością.

– Może… może spotkamy się po pracy? – zaproponowałem niepewnie.

Spojrzała na mnie długo, jakby ważyła każdą sekundę tej decyzji.

– O siedemnastej kończę zmianę. Możesz poczekać przed sklepem.

Przez następne dwie godziny chodziłem bez celu po okolicy. W głowie miałem mętlik. Przypominały mi się nasze wspólne spacery po parku w Katowicach, pierwsze pocałunki pod blokiem i kłótnie o głupoty. Przypomniałem sobie dzień, kiedy wyjechałem do Warszawy za pracą, zostawiając ją samą z obietnicami powrotu. Nigdy nie wróciłem.

O siedemnastej stałem już pod sklepem. Wyszedł tłum kasjerek w identycznych fartuchach, ale tylko jedna miała ten sam chód co kiedyś – pewny siebie, choć teraz trochę przygarbiony.

– Chodźmy gdzieś – powiedziała bez zbędnych słów.

Usiedliśmy w małej kawiarni naprzeciwko sklepu. Zamówiła herbatę z cytryną, ja kawę. Przez chwilę milczeliśmy.

– Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę – powiedziała w końcu. – Po tym wszystkim…

– Wiem – przerwałem jej. – Zawaliłem wtedy wszystko. Myślałem, że muszę coś osiągnąć, żeby być wart twojej miłości. A potem… potem już nie miałem odwagi wrócić.

Patrzyła na mnie długo.

– Wiesz, Michał… Życie to nie bajka. Po tobie był jeszcze jeden facet. Mąż. Dzieci… A potem rozwód i samotność. Praca w sklepie to nie szczyt marzeń, ale przynajmniej mam spokój.

Zrobiło mi się głupio. Ja też miałem rodzinę – żonę, która odeszła dwa lata temu do innego mężczyzny, syna, który mieszka w Anglii i odzywa się tylko na święta.

– Czasem myślę, że wszystko mogło być inaczej – powiedziałem cicho.

– Każdy tak myśli – uśmiechnęła się smutno. – Ale życie to nie film. Nie da się przewinąć taśmy i zacząć od nowa.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach widziałem cień dawnych uczuć i morze żalu.

– A ty? Jesteś szczęśliwy? – zapytała nagle.

Zastanowiłem się chwilę.

– Nie wiem… Chyba już nie pamiętam, jak to jest być szczęśliwym.

Uśmiechnęła się lekko.

– Ja też nie.

Rozmawialiśmy jeszcze długo o wszystkim i o niczym: o dzieciach, o pracy, o tym jak bardzo zmieniło się miasto i ludzie wokół nas. W pewnym momencie poczułem coś dziwnego – ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, że mogłem jej spojrzeć w oczy po tylu latach i powiedzieć „przepraszam”; smutek, że już nigdy nie będziemy tamtymi młodymi ludźmi z marzeniami o wspólnej przyszłości.

Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, zapadł już zmierzch. Odprowadziłem ją pod blok na osiedlu Tysiąclecia. Przed wejściem zatrzymała się i spojrzała na mnie poważnie.

– Michał… Nie wiem, czy chcę wracać do przeszłości. Ale dziękuję ci za dzisiaj. Za to spotkanie.

Poczułem łzy pod powiekami.

– Ja też dziękuję… Za wszystko.

Patrzyliśmy na siebie jeszcze przez chwilę w ciszy. Potem odwróciła się i weszła do klatki schodowej, a ja zostałem sam na pustej ulicy z głową pełną wspomnień i niewypowiedzianych słów.

Czy można naprawdę uciec przed przeszłością? Czy jedno przypadkowe spotkanie może zmienić całe życie? Może czasem wystarczy tylko odważyć się spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć: „przepraszam”.