Sobota w Biedronce: Jak jedno nieporozumienie zmieniło moje życie na zawsze

– Proszę pani, proszę otworzyć torbę – głos kasjerki był ostry, przeszywający. Stałam przy kasie numer cztery w Biedronce na Grochowie, z rękami lekko drżącymi od ciężaru zakupów i… wstydu. Wokół mnie tłum ludzi, sobotnie poranne zakupy, gwar, dzieci płaczące gdzieś w oddali. Ale teraz wszyscy patrzyli tylko na mnie.

– Przecież wszystko wykładam na taśmę… – próbowałam się bronić, ale kasjerka już wzywała kierownika.

– Proszę nie podnosić głosu! – syknęła młoda kobieta stojąca za mną. – Niech pani pokaże, co ma w torbie.

Czułam, jak moje serce wali jak oszalałe. W głowie miałam tylko jedno: „Dlaczego ja? Przecież nic nie zrobiłam!”

Kierownik sklepu pojawił się po chwili, spojrzał na mnie z góry, jakby już wiedział, że jestem winna. – Proszę pani, mamy sygnały o kradzieżach. Musimy sprawdzić.

Wszyscy patrzyli. Nawet dzieci przestały płakać. Otworzyłam torbę – w środku tylko portfel, chusteczki i stara książka kucharska, którą zawsze noszę ze sobą. Kierownik przeszukał ją pobieżnie, po czym spojrzał na kasjerkę: – Nic tu nie ma.

Ale wtedy ona podniosła z ziemi czekoladę. – To chyba pani zgubiła?

– To nie moje! – zaprotestowałam, ale nikt już mnie nie słuchał. Ludzie zaczęli szeptać, ktoś wyciągnął telefon i zaczął nagrywać.

Wtedy pojawiła się ochrona i… policja. Ktoś musiał zadzwonić. Policjantka, młoda dziewczyna o zimnych oczach, poprosiła mnie na bok. – Proszę podać dowód osobisty.

Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo mogłam go wyjąć z portfela. – Ja naprawdę nic nie zrobiłam…

– Proszę się uspokoić – powiedziała chłodno. – Musimy spisać notatkę.

W tym momencie poczułam się jak przestępca. Jakby całe moje życie – 72 lata uczciwości, pracy jako nauczycielka polskiego, wychowanie dwójki dzieci – nic nie znaczyło wobec jednej czekolady.

Ludzie patrzyli z pogardą. Ktoś rzucił: – Teraz to już nawet babcie kradną.

Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam zapaść się pod ziemię.

Nagle poczułam ból w klatce piersiowej. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Policjantka zawołała: – Proszę usiąść! Ktoś wezwał karetkę.

Leżałam na zimnej podłodze sklepu, otoczona przez obcych ludzi, którzy patrzyli na mnie jak na ciekawostkę. Słyszałam urywki rozmów:

– Może naprawdę ukradła?
– A może to jakaś pomyłka?
– Dobrze jej tak!

Karetka zabrała mnie do szpitala. W drodze pielęgniarka zapytała cicho:
– Co się stało?
– Zostałam upokorzona…

W szpitalu zadzwoniłam do córki, Magdy. Odebrała po kilku sygnałach:
– Mamo? Co się dzieje?
– Magdo… jestem w szpitalu. W Biedronce… oskarżyli mnie o kradzież.

Zamilkła na chwilę.
– Znowu coś ci się przywidziało? – usłyszałam w jej głosie zmęczenie i irytację.
– Nie! Tym razem to naprawdę…

Rozłączyła się szybko, obiecując zadzwonić później.

Leżałam sama na szpitalnym łóżku i myślałam o tym, jak łatwo można kogoś zniszczyć jednym spojrzeniem, jednym słowem. Przypomniały mi się czasy, gdy byłam młoda i silna, gdy walczyłam o prawa kobiet w szkole, gdy byłam kimś ważnym dla innych ludzi.

Teraz byłam tylko „starą babą”, którą można podejrzewać o wszystko.

Po kilku godzinach wypisali mnie do domu. Wróciłam do pustego mieszkania na Grochowie. Córka nie zadzwoniła. Syn mieszka za granicą, od lat nie mamy kontaktu.

Przez kolejne dni bałam się wyjść z domu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce mi zamierało. Czy ktoś mnie rozpozna? Czy ktoś wrzuci nagranie do internetu?

Po tygodniu zadzwoniła sąsiadka, pani Halina:
– Zosiu, słyszałam co się stało… Nie przejmuj się tymi plotkami. Ja ci wierzę.

Rozpłakałam się po raz pierwszy od lat.

Kilka dni później przyszła Magda.
– Mamo… przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej. Dużo pracy…
Patrzyła na mnie z troską, ale i dystansem.
– Może powinnaś mniej wychodzić sama? Wiesz, jak teraz jest…

Poczułam złość.
– Czyli mam siedzieć w domu? Udawać, że mnie nie ma?
– Nie o to chodzi… Po prostu się martwię.

Nie rozumiała mnie. Nikt już nie rozumiał.

Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o wszystkich starszych ludziach, którzy codziennie są traktowani jak niewidzialni albo podejrzani tylko dlatego, że są starzy i samotni.

Czy naprawdę tak trudno zobaczyć w nas ludzi? Czy godność człowieka kończy się wraz z emeryturą?

Może kiedyś ktoś wysłucha tej historii i zastanowi się dwa razy zanim osądzi drugiego człowieka po pozorach.