Sąsiadka, która nigdy nie miała dość: Opowieść o granicach i odwadze powiedzenia „nie”

„Otwórz, słyszę, że jesteś w środku!” – głos pani Grażyny niósł się przez drzwi z siłą, która nie pozwalała mi udawać, że mnie nie ma. Było po dwudziestej, a ja właśnie rozpakowałam ostatni karton w swoim nowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Marzyłam o chwili ciszy, o tym, by w końcu poczuć się u siebie. Ale sąsiadka z naprzeciwka miała inne plany.

Otworzyłam drzwi z wahaniem. Grażyna już stała z wyciągniętą ręką, jakby czekała tylko na sygnał do ataku. „Masz może jeszcze trochę tej szarlotki, którą przyniosła ci mama? I pożycz mi proszę trochę cukru, bo goście zaraz przyjdą.”

Zaskoczyło mnie to. „Pani Grażyno, zostało mi tylko trochę na jutro…”

„Oj, nie bądź taka! Sama tu mieszkasz, młoda jesteś, to ci nie zabraknie. Ja mam dzisiaj gości, a ty przecież rozumiesz.” – już wchodziła do kuchni, jakby była u siebie.

To nie był pierwszy raz. Od kiedy się tu wprowadziłam – mieszkanie kupione za pieniądze z kredytu i oszczędności moich rodziców – Grażyna pojawiała się niemal codziennie. Najpierw z uśmiechem i drobnymi prośbami: „Pożyczysz mleka?”, „Masz może żelazko?”, „Nie została ci zupa z wczoraj?”

Na początku nie przeszkadzało mi to. Byłam tu nowa, sama, rodzice daleko w Poznaniu, a praca w wydawnictwie wyciskała ze mnie resztki energii. Grażyna była jedyną osobą, która rozmawiała ze mną dłużej niż pięć minut dziennie. Ale jej prośby zaczęły narastać. Raz chciała, żebym odebrała jej paczkę z poczty, innym razem żebym wyprowadziła jej psa, kiedy jechała do córki do Olsztyna.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy: „Mamo, ja już nie wiem co robić. Grażyna jest miła, ale czuję się wykorzystywana.”

Mama westchnęła: „Musisz postawić granice, Marto. Inaczej wejdzie ci na głowę.”

Ale jak? Zawsze gdy próbowałam odmówić, Grażyna robiła smutną minę albo zaczynała opowiadać o swoim ciężkim życiu: „Wiesz, jestem sama od śmierci męża…”, „Moja córka nie ma dla mnie czasu, tylko ty jesteś blisko.”

Pewnego dnia wróciłam do domu i znalazłam Grażynę siedzącą przy moim stole z kubkiem kawy. „Drzwi były otwarte” – wzruszyła ramionami. „Zrobiłam sobie kawę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.”

Tego dnia coś we mnie pękło. „Pani Grażyno, to już za dużo. Nie może pani wchodzić do mojego mieszkania bez pozwolenia.”

Zmarszczyła brwi: „No przepraszam! Chciałam tylko pomóc z zakupami! Myślałam, że jesteśmy koleżankami.”

Cały wieczór siedziałam na kanapie i zastanawiałam się: czy naprawdę jestem taką złą sąsiadką? A może problem tkwi w niej?

Zaczęłam zauważać szczegóły. Grażyna nigdy niczego nie oddawała – ani cukru, ani mojej ulubionej książki Tokarczuk. Raz nawet przy innych sąsiadach powiedziała: „Marta jest młoda i wszystko ma, ale podzielić się nie umie.”

Pewnego dnia zadzwonił tata: „Jak ci idzie w Warszawie?”

„Tato, mam problem z sąsiadką. Ciągle czegoś chce i nie wiem jak jej odmówić.”

Tata chwilę milczał, potem powiedział: „Wiesz co, Marto? Czasem trudniej powiedzieć 'nie’ niż 'tak’. Ale musisz to zrobić dla siebie.”

Postanowiłam spróbować. Kiedy następnego dnia Grażyna przyszła pożyczyć pieniądze na naprawę pralki („Oddam ci zaraz po emeryturze!”), wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: „Przepraszam, ale tym razem nie mogę.”

Zmarszczyła brwi: „To ładnie! Pomogłam ci ostatnio z zakupami!”

„Doceniam to” – odpowiedziałam spokojnie. „Ale nie mogę pani ciągle pomagać. Potrzebuję też swojego spokoju.”

Odeszła obrażona i przez kilka dni mijaliśmy się bez słowa. Czułam ulgę i jednocześnie wyrzuty sumienia.

Zaczęłam rozmawiać z innymi sąsiadami – panią Zofią z piątego piętra czy panem Andrzejem spod trójki. Pani Zofia powiedziała mi kiedyś: „Grażyna taka jest dla wszystkich nowych. Musi pani być stanowcza.”

Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama. Że wielu ludzi wokół mnie zmaga się z podobnymi problemami – jak postawić granice i nie dać się wykorzystywać.

Któregoś dnia dostałam SMS od Grażyny: „Przepraszam za wszystko. Chyba przesadziłam. Potrzebowałam kogoś blisko.”

Odpisałam: „Rozumiem panią. Ale potrzebuję swojego miejsca.”

Od tamtej pory Grażyna nie puka codziennie do moich drzwi. Czasem mijamy się na klatce i wymieniamy uprzejme 'dzień dobry’. Nauczyłam się mówić 'nie’ – nie tylko jej, ale też w pracy czy rodzinie.

Czasem wieczorem siedzę przy oknie z kubkiem herbaty i myślę: Dlaczego tak trudno jest postawić granicę ludziom, którzy je przekraczają? Czy to strach przed samotnością? Czy poczucie winy? A wy – co byście zrobili na moim miejscu?