Oddaj mi mój dom, mamo – Historia złamanego zaufania i walki o własne miejsce

– Mamo, przecież mówiłem ci już sto razy, to tylko na kilka miesięcy! – głos Bartka drżał z niecierpliwości, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle.

Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie miałam splecione tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały zagłuszyć naszą rozmowę. Bartek stał naprzeciwko mnie, wysoki, zgarbiony, z cieniami pod oczami. Jego żona, Kasia, krzątała się po korytarzu, udając, że nie słyszy naszej kłótni. Wnuczka Zosia bawiła się w salonie, śmiejąc się do siebie cicho.

– Bartek… – zaczęłam cicho. – To mój dom. Tu żyję od czterdziestu lat. Tu umarł twój ojciec. Tu wszystko pachnie nim i tobą z dzieciństwa. Nie mogę tak po prostu…

– Mamo! – przerwał mi ostro. – My z Kasią nie mamy gdzie się podziać. Kredyt nas zżera. Ty masz tu dwa pokoje wolne! Przecież nie każę ci spać na kanapie. Po prostu… zamieszkamy razem na chwilę. Potem coś wymyślimy.

Wiedziałam, że „chwila” w ustach Bartka może trwać latami. Zawsze miał wielkie plany i jeszcze większe kłopoty. Odkąd pamiętam, ratowałam go z opresji: a to pożyczałam pieniądze na studia, a to pomagałam spłacić długi po nieudanym biznesie. Ale tym razem chodziło o coś więcej niż pieniądze – chodziło o mój dom, moje ostatnie miejsce na ziemi.

– A co jeśli nie będę mogła wrócić? – zapytałam cicho.

Bartek spojrzał na mnie jak na kogoś obcego.

– Mamo, nie przesadzaj! Przecież jesteśmy rodziną!

Ale czy naprawdę byliśmy jeszcze rodziną? Od śmierci męża wszystko się rozpadło. Bartek coraz rzadziej dzwonił, coraz częściej prosił tylko o pomoc. Kasia patrzyła na mnie z dystansem, jakbym była intruzem w ich życiu. Nawet Zosia – moja ukochana wnuczka – wydawała się coraz bardziej oddalona.

Pamiętam dzień, kiedy wprowadziliśmy się tu z Januszem. Byliśmy młodzi, pełni nadziei. Malowaliśmy ściany na żółto i zielono, śmialiśmy się z krzywych linii. Bartek miał wtedy cztery lata i biegał po ogrodzie z patykiem udającym miecz. To tu uczyłam go jeździć na rowerze, tu płakałam po jego pierwszej złamanej ręce.

A teraz miałam to wszystko oddać? Dla „chwilowego” spokoju Bartka?

– Franciszka… – Kasia weszła do kuchni i spojrzała na mnie z wymuszonym uśmiechem. – My naprawdę nie chcemy cię skrzywdzić. Po prostu… nie mamy wyjścia.

Zamilkłam. W głowie huczały mi słowa: „nie mamy wyjścia”. Czy ja miałam wyjście? Jeśli się zgodzę – stracę dom i resztki godności. Jeśli odmówię – Bartek znienawidzi mnie do końca życia.

Nocą nie mogłam spać. Leżałam w łóżku i słuchałam deszczu. Przypominałam sobie rozmowy z Januszem: „Frania, musisz być twarda. Dom to twoja twierdza”. Ale czy potrafię być twarda wobec własnego dziecka?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Halina.

– Franciszka, nie możesz się zgodzić! – powiedziała stanowczo. – Bartek zawsze był egoistą. Pomyśl o sobie! Masz prawo do spokoju!

Ale ja nie potrafiłam myśleć tylko o sobie. Przez całe życie byłam matką – zawsze stawiałam innych na pierwszym miejscu.

Wieczorem Bartek przyszedł sam.

– Mamo… – usiadł naprzeciwko mnie i spuścił głowę. – Wiem, że ci trudno. Ale ja naprawdę nie mam już siły walczyć z tym wszystkim sam.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim tego małego chłopca z rozbitym kolanem, który zawsze przybiegał do mnie po pocieszenie.

– Bartek… a co jeśli to wszystko się rozpadnie? Co jeśli znów zostanę sama?

Westchnął ciężko.

– Nie zostawimy cię przecież…

Ale ja już wiedziałam swoje. Ludzie odchodzą. Dzieci dorastają i mają własne życie. A dom… dom zostaje pusty.

Kilka dni później przyszli wszyscy razem: Bartek, Kasia i Zosia.

– Babciu! – Zosia rzuciła mi się na szyję. – Będziemy mieszkać razem?

Poczułam łzy pod powiekami.

– Jeszcze nie wiem, kochanie…

Bartek spojrzał na mnie błagalnie.

– Mamo… proszę.

Wtedy coś we mnie pękło.

– Dobrze – powiedziałam cicho. – Ale pod jednym warunkiem: to ja zostaję gospodynią tego domu. Wy możecie tu mieszkać, ale to ja decyduję o wszystkim.

Kasia skrzywiła się lekko, ale Bartek przytaknął szybko.

Przez pierwsze tygodnie było nawet dobrze. Zosia rozświetlała dom swoim śmiechem, Kasia gotowała obiady, Bartek pomagał w ogrodzie. Ale szybko zaczęły się spięcia: Kasia narzekała na brak miejsca w kuchni; Bartek przynosił znajomych bez pytania; Zosia rozrzucała zabawki po całym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Bartka i Kasi za zamkniętymi drzwiami:

– Twoja matka jest niemożliwa! Wszystko musi być po jej myśli!
– Daj spokój… To jej dom…
– Ale ile jeszcze będziemy tu siedzieć? Miało być na chwilę!

Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Zaczęły się ciche dni i głośne noce. Kasia trzaskała drzwiami; Bartek unikał mnie wzrokiem; Zosia płakała bez powodu.

Któregoś dnia znalazłam Bartka w kuchni z dokumentami w ręku.

– Co to jest? – zapytałam podejrzliwie.

– Nic… Po prostu sprawdzam opcje kredytu pod zastaw domu…

Zamarłam.

– Chcesz zastawić mój dom?

Bartek spuścił głowę.

– Mamo… To jedyna szansa na wyjście z długów…

Wtedy już wiedziałam: muszę walczyć o siebie.

Następnego dnia zadzwoniłam do prawnika znajomej i poprosiłam o poradę. Dowiedziałam się wszystkiego o prawach własności i zabezpieczeniach przed eksmisją.

Wieczorem zebrałam całą rodzinę w salonie.

– Posłuchajcie mnie uważnie – powiedziałam stanowczo. – To jest mój dom i nikt nie będzie go zastawiał ani przejmował bez mojej zgody! Jeśli wam się to nie podoba – możecie się wyprowadzić!

Bartek patrzył na mnie z niedowierzaniem; Kasia była bliska łez; Zosia tuliła się do misia.

Przez kilka dni panowała cisza jak przed burzą. W końcu Bartek przyszedł do mnie sam:

– Przepraszam, mamo… Chciałem dobrze, ale… pogubiłem się we wszystkim.

Objęłam go mocno pierwszy raz od lat.

– Synku… Ja też się boję. Ale musimy nauczyć się żyć razem albo osobno – bez ranienia siebie nawzajem.

Bartek i Kasia znaleźli mieszkanie do wynajęcia dwa miesiące później. Zosia często do mnie wpadała po szkole; Bartek dzwonił co tydzień; Kasia czasem przynosiła ciasto na niedzielę.

Dom znów był mój – cichy, pełen wspomnień i zapachu starego drewna.

Czasem siadam przy oknie i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy miłość do dziecka zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?

A wy? Czy oddalibyście swój dom dla rodziny? Gdzie przebiega granica między pomocą a poświęceniem siebie?