Nikt z rodziny nie przyszedł – spełniliśmy jego marzenie urodzinowe
Zegar w naszej kawiarni tykał powoli, a słońce leniwie przeciskało się przez brudnawe szyby. Był wtorek, popołudnie, kiedy drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i wszedł pan Zbigniew. Zawsze ten sam płaszcz, lekko przygarbiona sylwetka, gazeta pod pachą. Usiadł przy swoim ulubionym stoliku przy oknie – tym, z którego widać było ruchliwą ulicę i stare lipy. Zamówił jak zwykle: czarną kawę i kawałek cytrynowego ciasta. Nie musiał nawet mówić – wystarczył jego cichy uśmiech i kiwnięcie głową.
Byłam wtedy za barem, wycierałam szklanki i obserwowałam go kątem oka. Pan Zbigniew był naszym stałym gościem od lat, ale nikt z nas nie wiedział o nim zbyt wiele. Czasem rozmawiał z kelnerką o pogodzie albo rzucał żart do kucharza, ale nigdy nie mówił o sobie. Zawsze sam, zawsze uprzejmy, zawsze zostawiał napiwek większy niż zamówienie. Wszyscy go lubiliśmy, choć był jak cień – obecny, ale nieuchwytny.
Tego dnia coś było inaczej. Zamiast czytać gazetę, patrzył długo przez okno, jakby czegoś wypatrywał. W pewnym momencie zobaczyłam, że ociera oczy chusteczką. Podeszłam do niego z kawą i ciastem.
– Wszystko w porządku, panie Zbigniewie? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ale w oczach miał smutek.
– Dziękuję, pani Marto. Dziś… dziś mam urodziny – powiedział cicho.
Zamarłam na chwilę. Urodziny? Nikt o tym nie wiedział. Rozejrzałam się po sali – nikt nie przyszedł z kwiatami, nikt nie zadzwonił. Tylko on i jego kawa.
– Wszystkiego najlepszego! – powiedziałam odruchowo, ale poczułam się głupio. To brzmiało tak pusto.
– Dziękuję… – odpowiedział i spojrzał znów przez okno. – Kiedyś to był ważny dzień. Żona piekła tort, dzieci śpiewały sto lat… Teraz… – urwał i wzruszył ramionami.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę stałam obok niego w milczeniu. Wtedy przyszła mi do głowy myśl.
– Panie Zbigniewie… a gdybyśmy dziś razem świętowali? – zaproponowałam nieśmiało.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Nie chcę robić kłopotu…
– To żaden kłopot! – przerwałam mu szybko. – Proszę poczekać chwilkę.
Pobiegłam na zaplecze i opowiedziałam wszystko szefowej, pani Halinie. Bez słowa wyjęła z lodówki ostatni kawałek sernika i zaczęła szukać świeczki. Kucharz, pan Marek, przyniósł z kuchni mały bukiet stokrotek z ogródka za kawiarnią. Wszyscy pracownicy zaczęli szeptać między sobą i szykować niespodziankę.
Wróciłam do sali z sernikiem, na którym paliła się świeczka. Podeszliśmy wszyscy do pana Zbigniewa i zaśpiewaliśmy mu „Sto lat”. Widziałam, jak drżą mu ręce, kiedy zdmuchiwał świeczkę. Przez chwilę milczał, a potem powiedział cicho:
– Dziękuję… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zaśpiewał mi „Sto lat”.
Usiedliśmy przy nim na chwilę. Pan Marek opowiedział dowcip o teściowej, pani Halina wspominała swoje dzieciństwo w Białymstoku. Pan Zbigniew zaczął się rozluźniać i opowiadać historie ze swojego życia: o tym, jak pracował jako kolejarz, jak poznał żonę na potańcówce w 1968 roku, jak syn wyjechał do Anglii i od lat nie dzwoni.
Siedzieliśmy tak długo po zamknięciu kawiarni. Pan Zbigniew śmiał się i płakał na przemian. W pewnym momencie wyjął z kieszeni stary list.
– To od syna – powiedział cicho. – Pisał dwa lata temu na święta. Od tamtej pory cisza.
Pani Halina położyła mu rękę na ramieniu.
– Może warto napisać do niego jeszcze raz? Czasem ludzie się gubią… Ale rodzina to rodzina.
Pan Zbigniew pokiwał głową, ale widziałam w jego oczach rezygnację.
Kiedy wychodził tego wieczoru, zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nas wszystkich.
– Dziękuję wam… Za ten dzień. Za to, że nie byłem dziś sam.
Zostałam po zamknięciu kawiarni jeszcze przez chwilę sama. Myślałam o panu Zbigniewie i o tym, ilu ludzi wokół nas jest samotnych – nawet jeśli codziennie mijamy ich na ulicy czy podajemy im kawę przez ladę. Ile razy nie zauważamy czyjejś tęsknoty?
Czasem wystarczy tak niewiele – kawałek ciasta, świeczka i kilka słów – żeby ktoś poczuł się znów ważny. Czy naprawdę tak trudno jest być dla kogoś rodziną choćby na jeden dzień? Czy potrafimy dostrzec samotność tam, gdzie jej się nie spodziewamy?