Nie obawiaj się, zawsze przy tobie będę – Historia Małgorzaty

„Nie zostawię cię, nie bój się” – te słowa wciąż dźwięczały mi w głowie, kiedy stałam przed lustrem, pierwszy raz od lat zakładając kolorową letnią sukienkę. Przez chwilę patrzyłam na siebie z niedowierzaniem. Czy to naprawdę ja? Delikatnie podkreśliłam usta szminką, choć ręka mi drżała. Może by farbę na włosy w końcu zmienić? – pomyślałam, ale zaraz westchnęłam ciężko. Zawsze coś mnie powstrzymywało przed zmianą. Może strach przed tym, co powiedzą inni? Może przyzwyczajenie do szarości?

Wyszłam z mieszkania. Na klatce schodowej pachniało kurzem i starymi gazetami. Słońce prażyło już od rana, a powietrze było ciężkie od zapachu lipy i rozgrzanego asfaltu. Zielone drzewa na podwórku aż raziły w oczy swoją świeżością. Przez chwilę poczułam się jak dziewczynka, która ucieka z domu na pierwsze wakacje.

Ale przecież nie byłam już dzieckiem. Miałam czterdzieści dwa lata i za sobą więcej rozczarowań niż radosnych chwil. Odkąd pamiętam, żyłam w cieniu mamy – Zofii. Surowa, wymagająca, zawsze wiedziała lepiej. „Małgośka, nie wygłupiaj się, co ludzie powiedzą?” – powtarzała niemal codziennie. Nawet teraz, kiedy mieszkałyśmy osobno, jej głos tkwił we mnie jak drzazga.

Tego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Po prostu wyjść z domu bez celu, bez planu. Chciałam poczuć się wolna choć przez chwilę. Ale ledwo zamknęłam drzwi na klucz, zadzwonił telefon.

– Małgosiu, gdzie jesteś? – głos mamy był spięty jak zawsze.
– Wychodzę na spacer, mamo.
– Spacer? W taki upał? Lepiej zostań w domu, jeszcze ci się coś stanie.
– Mamo, jestem dorosła…
– Nie dyskutuj ze mną! – przerwała mi ostro. – Przyjdź do mnie po drodze, musisz mi pomóc z zakupami.

Zacisnęłam zęby. Znowu to samo. Zawsze musiałam być na zawołanie. Ale dziś… dziś nie chciałam się zgodzić.

– Nie mogę teraz, mamo. Umówiłam się z Anią.

To było kłamstwo. Ale musiałam się jakoś wykręcić.

– Anią? Znowu ta twoja koleżanka? Ona ci tylko głupot do głowy wkłada! – syknęła mama i rozłączyła się bez pożegnania.

Serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę stałam na klatce schodowej i walczyłam ze łzami. Czy naprawdę nie mogę mieć własnego życia?

Zeszłam na podwórko i usiadłam na ławce pod wielką lipą. Obok bawiły się dzieci sąsiadów. Patrzyłam na nie z zazdrością – ich śmiech był taki lekki, beztroski. Ja nigdy taka nie byłam.

Nagle usłyszałam znajomy głos:

– Małgosiu! Co ty tu robisz sama?

To była Ania – moja jedyna prawdziwa przyjaciółka od czasów liceum. Zawsze powtarzała mi: „Nie obawiaj się, zawsze przy tobie będę”.

– Uciekam przed mamą – wyszeptałam.
– Znowu cię kontroluje?
– Jak zawsze…

Ania usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem.

– Wiesz co? Może czas coś zmienić? Ile jeszcze będziesz żyła dla niej, a nie dla siebie?

Patrzyłam na nią bezradnie. Wiedziałam, że ma rację. Ale jak to zrobić? Mama była jak cień – wszędzie za mną chodziła, nawet jeśli tylko w mojej głowie.

– Boję się…
– Czego?
– Że sobie nie poradzę sama. Że ona mnie odrzuci…
– A może właśnie wtedy zaczniesz naprawdę żyć?

Te słowa utkwiły mi w głowie na cały dzień.

Wieczorem zadzwoniła mama. Była obrażona.

– Nie przyszłaś dziś do mnie. Wiesz, że mam chore nogi!
– Mamo, potrzebuję trochę czasu dla siebie…
– Dla siebie? A kto ci pomagał całe życie? Kto cię wychował?

Zacisnęłam pięści.

– Mamo… ja też mam prawo do życia.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Po raz pierwszy nie przeprosiłam jej za swoje potrzeby.

Następne dni były trudne. Mama przestała dzwonić. Czułam się winna i jednocześnie wolna jak nigdy wcześniej. Ania wspierała mnie każdego dnia.

Pewnego popołudnia spotkałyśmy się w kawiarni na Starym Mieście.

– Wyglądasz inaczej – powiedziała Ania z uśmiechem.
– Może to ta sukienka…
– Nie tylko sukienka. Masz inne oczy. Jakbyś zobaczyła świat na nowo.

Uśmiechnęłam się nieśmiało.

Ale wieczorem mama przyszła do mnie bez zapowiedzi. Stała w drzwiach z siatką zakupów i spojrzała na mnie surowo.

– Myślisz, że możesz mnie zostawić? – zapytała cicho.
– Nie zostawię cię, mamo… Ale muszę też żyć swoim życiem.

Mama usiadła ciężko na krześle i zaczęła płakać. Po raz pierwszy zobaczyłam ją taką kruchą, zagubioną.

– Boję się być sama…
– Ja też się boję… Ale możemy spróbować inaczej żyć. Razem, ale nie kosztem siebie nawzajem.

Przytuliłyśmy się długo i obie płakałyśmy jak dzieci.

Od tego dnia zaczęłyśmy uczyć się nowej relacji – trudnej, pełnej potknięć i łez, ale prawdziwej.

Czasem jeszcze słyszę w głowie jej głos: „Co ludzie powiedzą?”. Ale coraz częściej słyszę też własny: „Nie obawiaj się, zawsze przy tobie będę”.

Czy można naprawdę uwolnić się od cudzych oczekiwań? Czy odwaga rodzi się wtedy, gdy najbardziej się boimy? Może warto czasem postawić siebie na pierwszym miejscu – nawet jeśli to boli.