Na krawędzi: Noc, która zmieniła wszystko

– Nie rób tego! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi, gdy zobaczyłam dziewczynę stojącą po drugiej stronie barierki mostu Poniatowskiego. Wiatr szarpał jej jasne włosy, a ona patrzyła gdzieś w dal, jakby już dawno podjęła decyzję. Była noc, miasto spało, a ja powinnam być teraz w szpitalu, kończąc dokumentację po wielogodzinnej operacji. Ale los chciał inaczej.

Jeszcze godzinę temu siedziałam w pokoju lekarskim, próbując zebrać myśli po trudnej operacji młodego mężczyzny. Jego samochód roztrzaskał się na skrzyżowaniu z terenówką – miał szczęście, że przeżył. Przez kilka godzin walczyliśmy o jego życie. W końcu przewieźliśmy go na OIOM. Byłam wykończona. Starsza pielęgniarka, pani Teresa, weszła z kubkiem kawy.

– Kawę, pani doktor – powiedziała cicho, jakby bała się zakłócić ciszę po burzy.

– Dziękuję, Tereso – odpowiedziałam i spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy. W domu czekała na mnie córka, Zosia. Od miesięcy nie potrafiłyśmy się dogadać. Miała do mnie żal o wszystko: że nie mam dla niej czasu, że ciągle pracuję, że nie rozumiem jej problemów. A ja… ja po prostu nie umiałam inaczej.

Telefon zadzwonił nagle. Dyspozytorka pogotowia: „Pani doktor, policja prosi o obecność lekarza na moście Poniatowskiego. Dziewczyna chce skoczyć.”

Nie pamiętam nawet, jak znalazłam się na miejscu. Policjant przepuścił mnie przez taśmę. Dziewczyna miała może siedemnaście lat. Stała boso na zimnym betonie, w cienkiej kurtce. Drżała.

– Jak masz na imię? – zapytałam cicho, starając się nie robić gwałtownych ruchów.

– Marta – odpowiedziała po chwili milczenia. Głos jej się łamał.

– Marto… wiem, że jest ci ciężko. Ale proszę, posłuchaj mnie przez chwilę. – Czułam, jak moje własne emocje zaczynają brać górę. Przypomniałam sobie Zosię i nasze ostatnie kłótnie.

– Nic pani nie wie! – krzyknęła Marta. – Nikt mnie nie rozumie! Wszyscy tylko wymagają…

Zrobiłam krok bliżej. Policjant spojrzał na mnie ostrzegawczo.

– Wiem więcej niż myślisz – powiedziałam szczerze. – Też mam córkę. Też się kłócimy. Też czasem czuję się bezradna…

Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Pani jest lekarzem. Pani ma wszystko poukładane.

Zaśmiałam się gorzko.

– Gdybyś wiedziała… Dziś prawie straciłam pacjenta. Moja córka nie chce ze mną rozmawiać. Czuję się samotna jak nigdy wcześniej.

Marta zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach.

– Mój ojciec… on mnie nienawidzi. Mama wyjechała do Niemiec za pracą i nie wraca od miesięcy. W szkole wszyscy się ze mnie śmieją…

Poczułam znajome ukłucie w sercu. Ile razy słyszałam podobne historie od pacjentów? Ile razy sama czułam się winna wobec Zosi?

– Marto… wiem, że to brzmi banalnie, ale to minie. Naprawdę minie. Ale jeśli teraz skoczysz… już niczego nie zmienisz.

Dziewczyna zawahała się. Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz zrobi krok w przód – w przepaść.

– Proszę… pozwól mi ci pomóc – wyszeptałam.

Wtedy usłyszałam za plecami głos Zosi:

– Mamo!

Odwróciłam się zaskoczona. Zosia stała obok policjanta, blada i przestraszona.

– Co ty tu robisz?!

– Szukałam cię… Chciałam ci powiedzieć… przepraszam za wszystko – wyszeptała Zosia i spojrzała na Martę. – Ja też czasem mam dość…

Marta spojrzała na nią z niedowierzaniem.

– Ty? Ty masz wszystko: dom, mamę-lekarkę…

Zosia pokręciła głową.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo czasem czuję się samotna…

W tej chwili coś pękło w Marcie. Zaczęła płakać jeszcze mocniej i powoli cofnęła się za barierkę. Policjant natychmiast ją objął i odprowadził do karetki.

Stałyśmy z Zosią na moście, patrząc na światła miasta odbijające się w Wiśle.

– Przepraszam, mamo – powiedziała cicho Zosia.

Objęłam ją mocno.

– Ja też przepraszam… Za to, że cię nie słuchałam. Za to, że byłam tylko w pracy…

Wróciłyśmy do domu razem tej nocy. Marta trafiła pod opiekę psychologa i wiem od policji, że jej ojciec zgodził się na terapię rodziną.

Ale tamta noc zmieniła wszystko także dla mnie. Po raz pierwszy od lat spojrzałam na siebie nie jak na lekarkę czy matkę-robotnika, ale jak na człowieka z własnymi słabościami i lękami.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich dziewczyn stoi nocą na krawędzi? Ile matek nie widzi łez swoich dzieci? Czy naprawdę musimy dotknąć dna, żeby zacząć słuchać siebie nawzajem?