Muszę wszystko wyjaśnić, córeczko…

– Smacznego! – powiedziałam, starając się, by mój głos zabrzmiał zwyczajnie. Ola spojrzała na mnie spod długich rzęs, a Marek jak zwykle już kroił kotleta, nie patrząc na nikogo. Każdy z nas miał swoje miejsce przy stole, jakbyśmy byli pionkami w grze, którą ktoś rozłożył dawno temu i zapomniał o zasadach. Siedziałam między nimi, plecami do kuchenki i zlewu, czując na karku ciepło jeszcze niedomkniętego piekarnika. Uwielbiałam te wieczory – przynajmniej kiedyś. Teraz czułam tylko ciężar.

Ola była cicha. Za cicha, jak na dwunastolatkę, która zwykle zasypywała nas opowieściami ze szkoły, plotkami o koleżankach i narzekaniami na nauczycieli. Tym razem wbijała widelec w ziemniaka z taką siłą, jakby chciała go przebić na wylot. Marek udawał, że tego nie widzi. Ja też próbowałam udawać, ale nie potrafiłam.

– Ola, wszystko w porządku? – zapytałam, starając się nie brzmieć zbyt troskliwie.

Wzruszyła ramionami. – Tak.

Marek spojrzał na mnie znacząco. Wiedziałam, co myśli: „Zostaw ją. Przejdzie jej.” Ale ja wiedziałam lepiej. Byłam matką. Czułam pod skórą, że coś jest nie tak.

– Może chcesz o czymś porozmawiać? – spróbowałam jeszcze raz.

Ola odłożyła widelec i spojrzała mi prosto w oczy. – Dlaczego tata spał ostatnio na kanapie?

Zamarłam. Marek odchrząknął i spuścił wzrok. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie sądziłam, że tak szybko. Przez chwilę miałam ochotę skłamać – powiedzieć coś o chrapaniu albo bólu pleców. Ale Ola była już za duża na takie bajki.

– Czasem dorośli się kłócą – powiedziałam ostrożnie. – Ale to nie twoja wina.

Ola skrzywiła się. – Wiem. Ale słyszałam was wtedy…

Zrobiło mi się gorąco. Przypomniałam sobie tamten wieczór: krzyki, trzask drzwiami, łzy w łazience. Marek wyszedł wtedy z domu i wrócił dopiero nad ranem. Ola musiała wszystko słyszeć.

– Przepraszam cię za to – wyszeptałam. – Nie powinniśmy byli tak się zachowywać.

Marek milczał. Wiedziałam, że nie powie nic więcej. Zawsze uciekał od trudnych rozmów.

Ola patrzyła na mnie wyczekująco. Wiedziałam, że muszę jej wszystko wyjaśnić. Ale jak powiedzieć dwunastolatce, że jej rodzice oddalili się od siebie? Że mama czuje się samotna nawet wtedy, gdy wszyscy są w domu?

– Córeczko…

Zaczęłam mówić, ale głos mi zadrżał. Przypomniałam sobie nasze początki z Markiem: studenckie imprezy w Krakowie, pierwsze mieszkanie na Podgórzu, narodziny Oli. Wszystko wydawało się wtedy takie proste. A potem przyszły kredyty, praca po godzinach, zmęczenie i coraz więcej milczenia między nami.

– Czasem ludzie… oddalają się od siebie – powiedziałam cicho. – Ale to nie znaczy, że przestają się kochać albo że rodzina przestaje być rodziną.

Ola spuściła wzrok. – Boję się…

Serce mi ścisnęło. – Czego się boisz?

– Że się rozstaniecie.

Marek podniósł głowę i spojrzał na mnie z wyrzutem. Wiedziałam, co myśli: „Po co jej to mówisz?” Ale ja wiedziałam, że muszę być szczera.

– Nie wiem, co będzie dalej – przyznałam drżącym głosem. – Ale obiecuję ci jedno: zawsze będziemy cię kochać i zawsze będziemy twoimi rodzicami.

W kuchni zapadła cisza tak gęsta, że niemal ją słyszałam. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Ola otarła łzę z policzka i nagle rzuciła się mi na szyję.

– Nie chcę, żebyście się rozstali!

Objęłam ją mocno i poczułam łzy napływające do oczu. Marek odsunął talerz i wstał od stołu.

– Muszę się przejść – mruknął i wyszedł bez słowa.

Zostałyśmy same w kuchni pachnącej jeszcze obiadem i napięciem unoszącym się w powietrzu jak dym po przypalonej potrawie.

– Mamo…

– Tak?

– Czy to moja wina?

Poczułam ból tak ostry, jakby ktoś ścisnął mi serce w pięści.

– Nigdy! To nigdy nie jest twoja wina! – powiedziałam stanowczo.

Ola przytuliła się mocniej. Siedziałyśmy tak długo, aż usłyszałyśmy trzask drzwi wejściowych. Marek wrócił. Spojrzał na nas zmęczonym wzrokiem.

– Przepraszam – powiedział cicho.

Nie wiem, czy mówił do mnie, do Oli czy do samego siebie.

Tamten wieczór był początkiem zmian. Zaczęliśmy rozmawiać więcej – czasem krzyczeliśmy, czasem płakaliśmy razem przy stole albo w samochodzie pod blokiem. Były dni lepsze i gorsze. Były chwile nadziei i momenty zwątpienia.

Ale jedno wiem na pewno: szczerość boli mniej niż kłamstwo. I nawet jeśli nie potrafimy już być tacy jak kiedyś, to możemy być dla siebie wsparciem – choćby tylko jako rodzice dla naszej córki.

Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać od nowa? Czy wystarczy odwagi, by wybaczyć sobie nawzajem wszystkie błędy? Może właśnie tego powinniśmy uczyć nasze dzieci – że prawda jest trudna, ale daje szansę na nowy początek.