Miłość ponad granicami: Historia Marty i pana Jerzego

– Naprawdę zamierzasz to zrobić? – głos mojej mamy drżał od gniewu i niedowierzania. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę kawy tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, ale żadne z nas nie miało apetytu.

– Mamo, ja go kocham – odpowiedziałam cicho, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad Poznaniem. – To nie jest kaprys. To nie jest chwilowa fascynacja.

– On jest ojcem twojego byłego! – wykrzyknęła mama, a jej głos odbił się echem od ścian. – Marta, masz dwadzieścia cztery lata! Jerzy mógłby być twoim ojcem!

Wiedziałam, że będzie trudno. Ale nie sądziłam, że aż tak. Kiedy poznałam Jerzego, byłam jeszcze z jego synem, Tomkiem. Nasz związek z Tomkiem był burzliwy, pełen kłótni i cichych dni. Jerzy pojawiał się czasem w naszym życiu – przynosił ciasto na niedzielne obiady, opowiadał dowcipy, których Tomek nie znosił. Zawsze wydawał mi się inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam: spokojny, dojrzały, z tym ciepłym spojrzeniem, które sprawiało, że czułam się bezpieczna.

Po rozstaniu z Tomkiem długo nie miałam ochoty na nowe znajomości. Ale Jerzy zadzwonił pewnego wieczoru – chciał się spotkać, porozmawiać. Myślałam, że chodzi o Tomka, o jakieś zamknięcie sprawy. Spotkaliśmy się w małej kawiarni przy Starym Rynku. Był listopad, padał deszcz. Jerzy miał na sobie szary płaszcz i wyglądał na zmęczonego.

– Wiem, że to dziwne – zaczął niepewnie – ale nie mogę przestać o tobie myśleć.

Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Potem zaczęliśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym. O samotności po rozwodzie, o tym, jak trudno jest być ojcem dorosłego syna, który nie chce cię znać. O tym, jak bardzo boimy się oceny innych.

Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Najpierw ukradkiem – długie spacery po Cytadeli, wspólne obiady w małych restauracjach na Jeżycach. Potem coraz bardziej otwarcie. Wiedziałam, że to wyjdzie na jaw. Ale nie spodziewałam się takiej burzy.

Tomek dowiedział się pierwszy. Przyszedł do mnie wieczorem, wściekły i roztrzęsiony.

– Jak mogłaś? – krzyczał. – To mój ojciec! Ty… ty jesteś chora!

Nie umiałam mu odpowiedzieć. Stałam tylko i płakałam. Wiedziałam, że go ranię. Ale czy miałam prawo rezygnować z własnego szczęścia?

Potem przyszła kolej na rodzinę Jerzego. Jego siostra zadzwoniła do mnie z pretensjami.

– Marta, co ty wyprawiasz? On ma pięćdziesiąt dwa lata! Chcesz być jego pielęgniarką czy żoną?

Przyjaciele odwrócili się ode mnie niemal natychmiast. Na Facebooku pojawiły się złośliwe komentarze: „Ciekawe, ile jej zapłacił”, „Taka młoda, a już szuka sponsora”.

Przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu. Jerzy przychodził codziennie – przynosił kwiaty, gotował dla mnie rosół i mówił: „Nie przejmuj się nimi. Ważne, że my wiemy, co czujemy”.

Ale czy naprawdę wiedzieliśmy? Każdego dnia budziłam się z lękiem: czy to wszystko ma sens? Czy dam radę żyć pod ciągłym ostrzałem spojrzeń i szeptów?

W końcu postanowiliśmy się pobrać. Skromny ślub w urzędzie stanu cywilnego – tylko my dwoje i dwóch świadków. Mama nie przyszła. Tomek wysłał mi SMS-a: „Jesteś dla mnie martwa”.

Po ślubie zamieszkaliśmy razem w domu Jerzego na obrzeżach miasta. Było cicho i spokojnie – aż za bardzo. Czasem czułam się jak więzień własnych wyborów.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy przy stole i milczeliśmy.

– Żałujesz? – spytał Jerzy nagle.

Spojrzałam mu w oczy. Były zmęczone, ale pełne czułości.

– Nie wiem – wyszeptałam szczerze. – Czasem tak bardzo tęsknię za dawnym życiem… Za przyjaciółmi, za rodziną… Za normalnością.

Jerzy ujął moją dłoń.

– Ja też tęsknię – powiedział cicho. – Ale mamy siebie.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy miłość naprawdę wystarczy? Czy można być szczęśliwym wbrew całemu światu? Czy warto płacić tak wysoką cenę za prawo do własnych uczuć?

Może Wy znacie odpowiedź?