Jesteś zła. Odejdę do taty. Historia o miłości, rozczarowaniu i rodzinnych ranach
— Jesteś zła. Odejdę do taty! — krzyknęła Zosia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerza resztki obiadu, który i tak nikt nie chciał jeść. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w oknie — zmęczone oczy, rozczochrane włosy, cień dawnej siebie. Wtedy poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie teraz.
Był sobie czas, gdy dwoje młodych ludzi mijało się każdego dnia na ulicy Grodzkiej w Krakowie, nie zwracając na siebie uwagi. Ja — Lena, studentka polonistyki, on — Michał, przyszły architekt. Pewnego dnia nasze spojrzenia spotkały się przypadkiem w tramwaju numer 8. Pamiętam ten moment do dziś: jego zielone oczy i nieśmiały uśmiech. Poczułam wtedy coś dziwnego w brzuchu, jakby stado motyli nagle się obudziło. On też to poczuł — wiem, bo później mi to powiedział.
Od tamtej chwili wszystko potoczyło się szybko. Spotkania w kawiarniach, długie spacery po Plantach, rozmowy do rana o książkach i marzeniach. Świat poza nami przestał istnieć. Michał był moim wszystkim — przyjacielem, kochankiem, powiernikiem. Kiedy po trzech latach poprosił mnie o rękę na moście Dębnickim, nie wahałam się ani chwili.
Nasze życie zaczęło się układać jak w bajce: ślub w małym kościele na Salwatorze, mieszkanie na poddaszu kamienicy z widokiem na Wawel, narodziny Zosi. Byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. Michał coraz częściej zostawał dłużej w pracy, wracał zmęczony i rozdrażniony. Ja utknęłam w codzienności: pranie, gotowanie, opieka nad Zosią. Czułam się niewidzialna. Próbowałam z nim rozmawiać, ale on tylko wzdychał i mówił: „Lena, przesadzasz. Każdy ma gorsze dni.”
Pewnego wieczoru, kiedy Zosia już spała, zebrałam się na odwagę:
— Michał, czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— O co ci chodzi? Oczywiście, że cię kocham.
— Ale nie rozmawiamy już ze sobą… Nie śmiejemy się razem… Czuję się samotna.
Wzruszył ramionami i poszedł do drugiego pokoju.
Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto odbierze Zosię z przedszkola, kto zapomni kupić mleko. Każda rozmowa kończyła się cichą wojną lub trzaskaniem drzwiami. Zosia coraz częściej chowała się pod stołem albo tuliła do swojego misia.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Michała przez telefon:
— Nie wiem już, co robić… Ona ciągle narzeka… Tak, wiem… Może rzeczywiście powinniśmy zrobić sobie przerwę…
Serce mi zamarło. Próbowałam udawać przed sobą i przed światem, że wszystko jest w porządku. Ale nie było.
Któregoś wieczoru Michał spakował walizkę.
— Muszę odpocząć — powiedział cicho. — Zatrzymam się u rodziców.
Zosia płakała całą noc. Ja też.
Przez kolejne tygodnie próbowałam być silna dla córki. Udawałam przed nią i przed sąsiadami, że to tylko chwilowe nieporozumienie. Ale Michał wracał coraz rzadziej. W końcu przestał wracać w ogóle.
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Stała się zamknięta w sobie, często powtarzała: „Mama jest zła. Chcę do taty.” Bolało mnie to bardziej niż wszystko inne.
Pewnego dnia odebrałam telefon od Michała:
— Lena… Chciałbym zabrać Zosię na weekend do siebie.
Zgodziłam się bez słowa sprzeciwu. Kiedy przyszła po nią jego nowa partnerka — młoda blondynka o imieniu Agata — poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce.
Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłam na światła miasta. Próbowałam przypomnieć sobie moment, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Czy to była moja wina? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Zosia wróciła od taty szczęśliwa.
— Mama, Agata jest fajna! Tata kupił mi nową lalkę!
Uśmiechnęłam się blado i pogłaskałam ją po głowie.
Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama — bez Michała, bez jego wsparcia i czułości. Praca w bibliotece dawała mi chwilowe ukojenie od myśli i wspomnień. Wieczorami płakałam po cichu do poduszki.
Czasem spotykam Michała na ulicy. Rozmawiamy krótko o Zosi — jakbyśmy byli tylko znajomymi z dawnych lat. On wygląda na szczęśliwego. Ja udaję silną.
Dziś Zosia znów zamknęła się w swoim pokoju po kolejnej kłótni o odrabianie lekcji.
— Jesteś zła! Odejdę do taty! — powtórzyła te same słowa co zawsze.
Usiadłam na podłodze pod jej drzwiami i szeptałam:
— Przepraszam… Przepraszam za wszystko…
Ale ona już mnie nie słyszała.
Czasem zastanawiam się: czy można jeszcze naprawić to, co zostało rozbite? Czy miłość naprawdę wystarczy, by przetrwać burzę codzienności? A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść…