Czy naprawdę jestem dla niego tylko kucharką? Historia o miłości, pieniądzach i niedopowiedzeniach
— Michał, czy mógłbyś dziś po drodze kupić chociaż chleb? — zapytałam, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt oskarżycielsko. Stałam w kuchni, patrząc na pustą półkę, gdzie jeszcze wczoraj leżała ostatnia kromka. Michał podniósł wzrok znad telefonu i wzruszył ramionami.
— Jasne, jeśli mi przypomnisz, jak będę wychodził — odpowiedział, jakby to była najmniej istotna sprawa na świecie.
To był kolejny raz. Od dwóch lat mieszkamy razem w naszym małym mieszkaniu na Pradze. Zawsze myślałam, że dzielenie życia z kimś będzie oznaczało dzielenie się wszystkim — radościami, smutkami, ale też obowiązkami i wydatkami. Tymczasem mam wrażenie, że jestem tu głównie od gotowania i robienia zakupów.
Pamiętam nasze początki. Michał był czarujący, zabawny, zawsze miał czas na rozmowę. Wydawało mi się, że jesteśmy partnerami na dobre i złe. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw były drobiazgi: to ja kupowałam mleko, jajka, warzywa. Potem coraz częściej słyszałam: „Nie mam czasu”, „Zapomniałem”, „Może jutro”.
Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy z siatkami pełnymi zakupów, Michał siedział na kanapie i grał na konsoli. Przeszłam obok niego, mając nadzieję, że zauważy moje zmęczenie.
— Pomóc ci? — rzucił od niechcenia, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Nie, dzięki — odpowiedziałam z ironią, choć wiedziałam, że nawet gdybym poprosiła o pomoc, zrobiłby to tylko z łaski.
Wieczorem usiedliśmy do kolacji. Michał jadł z apetytem, nawet nie pytając, ile czasu spędziłam w sklepie i przy garach. W pewnym momencie nie wytrzymałam.
— Michał, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, ile wydaję na jedzenie? — zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Przecież zawsze mamy wszystko w lodówce. Myślałem, że ci to nie przeszkadza — odpowiedział spokojnie.
Zatkało mnie. Czy naprawdę myśli, że pieniądze biorą się z powietrza? Że zakupy robią się same?
Zaczęłam liczyć w głowie: ile razy on sam coś kupił? Dwa razy chleb i raz herbatę — i to tylko dlatego, że go poprosiłam. Reszta? Moje pieniądze, mój czas, moje siły.
Próbowałam rozmawiać z nim o wspólnym budżecie. Proponowałam nawet aplikację do dzielenia wydatków. Michał kiwał głową i mówił: „Zobaczymy”, ale nic się nie zmieniało.
Zaczęłam się zastanawiać: czy on jest po prostu skąpy? A może naprawdę nie rozumie, ile kosztuje codzienne życie? Może w jego domu mama zawsze wszystko robiła sama i teraz myśli, że tak po prostu jest?
Moja frustracja rosła z każdym dniem. Czułam się coraz bardziej samotna w tym związku. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, czasem jadłam w pracy albo zamawiałam coś tylko dla siebie. Michał tego nawet nie zauważył.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama.
— Natalia, wyglądasz na zmęczoną. Wszystko w porządku? — zapytała troskliwie.
Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko. Mama westchnęła ciężko.
— Kochanie, jeśli on cię naprawdę kocha, powinien chcieć się dzielić nie tylko przyjemnościami, ale też obowiązkami. Porozmawiaj z nim jeszcze raz — poradziła.
Zebrałam się na odwagę. Następnego dnia usiedliśmy razem przy stole.
— Michał, musimy poważnie porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem. — Nie chcę być jedyną osobą odpowiedzialną za dom. Chcę czuć się partnerką, a nie służącą.
Michał długo milczał. W końcu powiedział:
— Przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy, że to dla ciebie takie ważne. Po prostu nigdy o tym nie myślałem…
Czy to była prawda? Czy naprawdę można być tak ślepym na potrzeby drugiej osoby?
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Michał kilka razy sam zrobił zakupy — raz nawet bez przypominania mu o tym. Ale wciąż mam wrażenie, że robi to trochę „na pokaz”, żeby mieć spokój.
Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy można nauczyć kogoś empatii? Czy jeśli ktoś przez całe życie był wyręczany przez innych, potrafi się zmienić?
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Wiem tylko jedno: nie chcę być już niewidzialna w swoim własnym domu.
Czy naprawdę tak trudno jest zobaczyć drugiego człowieka? Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje codziennej troski i zwykłego dzielenia się obowiązkami? Może powinnam zadać sobie pytanie: czego tak naprawdę oczekuję od związku?