Ciasto w lodówce: Kiedy rodzina zamyka drzwi

– Mamo, czy my na pewno jesteśmy tu mile widziane? – zapytała cicho Ewa, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż poczułam ból w stawach. Stałyśmy w korytarzu ciotki Haliny, z domowym jabłecznikiem owiniętym w świąteczną ściereczkę. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i czegoś jeszcze – czegoś ciężkiego, co nie miało nic wspólnego z jedzeniem.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zza drzwi dobiegł nas głos ciotki:
– No wejdźcie już, bo przeciąg robicie! – powiedziała, nawet na nas nie patrząc. W jej oczach nie było ciepła, które pamiętałam z dzieciństwa. Przez chwilę miałam ochotę się wycofać, wrócić do samochodu i pojechać do domu, ale Ewa już ruszyła do salonu.

W środku siedzieli wszyscy: wujek Marek z gazetą, kuzynka Ania z telefonem, a nawet babcia Zosia, która zawsze była dla mnie jak druga matka. Ale dziś jej spojrzenie było inne – jakby patrzyła przez szybę na kogoś obcego. Próbowałam się uśmiechnąć, ale usta mi drżały.

– O, przyszłyście – rzuciła Ania bez entuzjazmu. – Ciasto zostaw w kuchni.

Poszłam więc do kuchni i ostrożnie wsunęłam jabłecznik do lodówki. Przez chwilę stałam tam sama, słuchając śmiechów dochodzących z salonu. Miałam wrażenie, że śmieją się ze mnie. Zawsze byłam tą „inną” – samotną matką po rozwodzie, która nie potrafiła utrzymać męża ani pracy na dłużej niż dwa lata. Ale przecież to rodzina. Tu powinno być inaczej.

Wróciłam do salonu i usiadłam obok Ewy. Próbowałam włączyć się do rozmowy:
– Jak tam u was w pracy? – zapytałam ciotkę Halinę.

– Dobrze – odpowiedziała krótko, nie patrząc mi w oczy.

Zapadła niezręczna cisza. Wujek Marek chrząknął i zaczął opowiadać o nowym samochodzie kuzyna Pawła. Wszyscy słuchali z zainteresowaniem, śmiali się i żartowali. Ja czułam się jak duch.

Ewa próbowała zagadać Anię:
– Masz nowego psa? Widziałam zdjęcia na Instagramie!

Ania wzruszyła ramionami:
– Tak, ale on nie lubi dzieci.

Ewa spuściła głowę. Poczułam narastający gniew i bezradność. Przecież przyjechałyśmy tu z nadzieją na wspólne chwile, na rozmowy przy stole, na śmiech i ciepło. Zamiast tego dostaliśmy zamknięte drzwi i chłód.

W końcu ciotka Halina ogłosiła:
– Obiad gotowy! Siadajcie.

Przy stole zabrakło dla nas dwóch nakryć. Stałyśmy przez chwilę niepewnie, aż babcia Zosia powiedziała:
– Może zjemy później? Nie ma miejsca.

Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Ewa patrzyła na mnie z pytaniem w oczach: „Dlaczego?”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wzięłam ją za rękę i wyszłyśmy na taras pod pretekstem zaczerpnięcia świeżego powietrza.

Na dworze było zimno, ale przynajmniej mogłyśmy oddychać. Ewa zaczęła płakać.
– Mamo, co my zrobiłyśmy źle?

Przytuliłam ją mocno.
– Nic, kochanie. To nie my jesteśmy problemem.

Siedziałyśmy tak przez kilka minut, aż usłyszałyśmy śmiechy dobiegające z kuchni. Ktoś otworzył lodówkę – pewnie po nasze ciasto. Przez okno widziałam, jak Ania wyciąga jabłecznik i stawia go na stole przed resztą rodziny. Nikt nas nie zawołał.

Wróciłyśmy do środka tylko po to, by zabrać kurtki. Ciotka Halina nawet nie podniosła wzroku znad talerza.
– Już idziecie? – zapytała obojętnie.

– Tak – odpowiedziałam cicho. – Dziękujemy za… wszystko.

Wyszłyśmy na zewnątrz, a ja poczułam łzy napływające do oczu. Ewa szła obok mnie w milczeniu. W samochodzie długo nie mogłam odpalić silnika – ręce mi drżały.

– Mamo… czy my jeszcze kiedyś tu wrócimy?

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam przez szybę na dom ciotki Haliny – dom, który kiedyś był dla mnie symbolem bezpieczeństwa i miłości. Teraz był tylko pustym miejscem pełnym obcych ludzi.

Całą drogę do domu milczałyśmy. Dopiero gdy zaparkowałam pod naszym blokiem, Ewa odezwała się szeptem:
– Może następnym razem upieczemy ciasto tylko dla siebie?

Uśmiechnęłam się smutno i przytuliłam ją mocno.

Dziś już wiem: rodzina to nie zawsze ludzie, którzy mają ten sam kolor oczu czy nazwisko. Czasem najbliżsi są ci, którzy po prostu chcą być blisko – bez względu na wszystko. Czy miłość naprawdę trzeba ciągle udowadniać? A może czasem lepiej zamknąć drzwi za tymi, którzy nigdy ich dla nas nie otworzyli?