Zranione uczucia: Między marzeniami a rzeczywistością
— No cóż, córeczko, pomyślałyście? Wczoraj widziałam takiego Opla! Biały, ze skórzaną tapicerką. Piękny. Tylko trzysta tysięcy złotych — głos Tamary Zofii brzmiał z udawaną lekkością, ale czuć było, że to precyzyjnie zaplanowany nacisk.
— Mamo… — westchnęłam i zamknęłam laptopa. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy k—
— Rozumiemy się, prawda, mamo? — zapytała ironicznie moja młodsza siostra, Ania, która właśnie weszła do kuchni z kubkiem kawy. Spojrzała na mnie porozumiewawczo, jakbyśmy obie były w tej samej drużynie, choć dobrze wiedziałam, że ona potrafi grać na dwa fronty.
Tamara Zofia, moja matka, zawsze miała wizję naszego życia. Jej wizję. Miałyśmy być idealne: dobrze wykształcone, zadbane, z mężami na stanowiskach i domem w Wilanowie. Miałyśmy mieć wszystko to, czego ona nie miała w młodości. Tylko że ja… ja chciałam czegoś innego.
— Małgosiu, nie bądź taka uparta. Przecież to dla twojego dobra. Gdybyś tylko posłuchała mnie wcześniej…
Wiedziałam, co zaraz powie. Że gdybym skończyła prawo, a nie psychologię, już dawno miałabym własną kancelarię i nie musiałabym martwić się o kredyt na mieszkanie. Że gdybym wyszła za Michała, syna jej przyjaciółki z pracy, już dawno byłabym szczęśliwa żoną i matką.
Ale ja nie chciałam Michała. Nie chciałam kancelarii. Chciałam być sobą.
— Mamo, proszę cię… — zaczęłam spokojnie, ale głos mi zadrżał. — Czy ty naprawdę myślisz, że samochód albo dom rozwiąże wszystkie nasze problemy?
Tamara Zofia spojrzała na mnie z wyrzutem. — Ty nigdy mnie nie rozumiesz. Ja tylko chcę dla ciebie lepszego życia.
Wtedy Ania wybuchła śmiechem. — Mamo, daj spokój! Małgosia jest dorosła. Może sama decydować o swoim życiu.
— Ty się nie wtrącaj! — syknęła matka. — Jeszcze zobaczymy, jak skończysz ze swoim artystą bez grosza przy duszy!
Ania wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Zostawiła mnie samą na polu bitwy.
Patrzyłam na matkę i czułam narastającą gulę w gardle. Ile razy jeszcze będziemy wracać do tych samych rozmów? Ile razy będę musiała tłumaczyć się ze swoich wyborów?
— Mamo… Ja naprawdę staram się żyć po swojemu. Nie chcę być kopią ciebie ani twoich marzeń.
Tamara Zofia odwróciła wzrok i zaczęła nerwowo wycierać blat kuchenny. — Kiedyś mnie zrozumiesz — powiedziała cicho.
Wyszłam na balkon i zapaliłam papierosa, choć obiecałam sobie rzucić palenie. Spojrzałam na szare bloki wokół i poczułam się jak w klatce. Moje życie utknęło gdzieś między oczekiwaniami matki a moimi własnymi pragnieniami.
Telefon zadzwonił. To był Piotr.
— Hej, Małgośka! Jak tam? — jego głos był ciepły i pełen troski.
— Wiesz… jak zwykle. Matka znów swoje.
— Może przyjedziesz do mnie na weekend? Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego.
Zawahałam się. Piotr był moją przystanią, ale wiedziałam, że matka nie zaakceptuje go nigdy. Był zwykłym nauczycielem WF-u w podstawówce, bez pieniędzy i perspektyw według niej.
— Zastanowię się — odpowiedziałam wymijająco.
Wieczorem usiadłyśmy z Anią w jej pokoju. Siedziała na łóżku i malowała paznokcie na czarno.
— Wiesz co? — zaczęła nagle. — Zawsze myślałam, że mama chce nas chronić przed światem. Ale chyba bardziej boi się o siebie niż o nas.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
— No bo jak my odejdziemy… Zostanie sama ze swoimi niespełnionymi marzeniami.
Poczułam ukłucie żalu wobec matki. Może rzeczywiście jej lęk był większy niż nasza złość?
Następnego dnia rano Tamara Zofia czekała na mnie w kuchni z filiżanką kawy.
— Małgosiu… Przepraszam za wczoraj. Ja po prostu… Boję się o ciebie.
Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę milczałyśmy.
— Mamo… Ja też się boję. Ale muszę spróbować żyć po swojemu.
Przytuliła mnie niespodziewanie mocno. Poczułam jej drżące ręce i łzy na ramieniu.
— Obiecaj mi tylko jedno… Że będziesz szczęśliwa — wyszeptała.
Nie mogłam jej tego obiecać. Ale mogłam obiecać sobie, że spróbuję.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę być sobą w świecie pełnym cudzych oczekiwań? Czy kiedykolwiek przestaniemy ranić tych, których kochamy najbardziej?