Ziemniaczane puree, kurczak i rozwód, który się nie wydarzył – historia Kasi z Warszawy
Zimny wiatr uderzał mnie w twarz, kiedy szłam przez szare ulice Warszawy. Jesień potrafi być tu naprawdę okrutna – liście lepią się do butów, a zmęczenie wsiąka w kości. Wróciłam do domu po dziesięciu godzinach za kasą w supermarkecie. Ostatni klient rzucił mi tylko krótkie „dziękuję”, nawet nie patrząc w oczy. W głowie miałam tylko jedną myśl: „Żeby choć Tomek chociaż ziemniaków usmażył…”.
Otworzyłam drzwi do mieszkania i od razu poczułam zapach czegoś ciepłego. To było dziwne – zwykle wracałam do pustki, ciszy i sterty brudnych naczyń. Zrzuciłam kurtkę, kopnęłam buty pod ścianę i weszłam do kuchni. Na stole stały dwa talerze: ziemniaczane puree i pieczony kurczak. Obok leżała łyżka, a przy niej kartka z krzywym napisem: „Smacznego, Kasia”.
Tomek siedział przy oknie, patrząc na ciemne podwórko. Jego ramiona były napięte, jakby czekał na wyrok. Przez chwilę chciałam po prostu usiąść i jeść, ale coś mnie zatrzymało.
– To dla mnie? – zapytałam cicho.
– Dla nas – odpowiedział bez odwracania głowy.
Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Słychać było tylko szum samochodów za oknem i cichy stukot widelca o talerz.
– Długo myślałem… – zaczął Tomek, ale przerwał, jakby zabrakło mu odwagi.
– O czym? – spytałam, choć dobrze wiedziałam.
– O nas. O tym wszystkim. – Westchnął ciężko. – Kasia, ja już nie wiem, czy my jeszcze potrafimy być razem.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Przez głowę przelatywały mi obrazy ostatnich miesięcy: kłótnie o pieniądze, o to, kto wyniesie śmieci, o to, że on nie może znaleźć pracy, a ja wracam do domu coraz bardziej zmęczona i zła. Byliśmy jak dwa kamienie w jednym worku – obijaliśmy się o siebie, raniąc coraz mocniej.
– Chciałeś rozwodu? – zapytałam wprost.
Tomek spojrzał mi w oczy. Były w nich łzy, których nigdy wcześniej u niego nie widziałam.
– Myślałem o tym. Ale…
Zamilkł. W tej ciszy usłyszałam własne serce bijące jak szalone.
– Ale co? – naciskałam.
– Ale nie potrafię cię zostawić. Nawet jeśli czasem mam ochotę uciec stąd na koniec świata…
Oparłam głowę na dłoniach. Poczułam narastającą złość i bezsilność.
– Tomek, ja też mam dość! Codziennie wracam do domu i boję się otworzyć drzwi. Boję się tego milczenia między nami…
– Myślisz, że ja tego nie czuję? – przerwał mi ostro. – Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na mnie z pogardą?
Zrobiło mi się wstyd. Może rzeczywiście patrzyłam na niego z wyrzutem za każdą nieumytą szklankę i każdą rozmowę o pracy, której nie mógł znaleźć od miesięcy.
– Przepraszam – powiedziałam cicho.
Tomek pokręcił głową.
– Nie chcę przeprosin. Chcę… żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Może nie umiemy już rozmawiać, ale może umiemy jeszcze razem jeść ziemniaczane puree i kurczaka?
Zaśmiałam się przez łzy. To było takie głupie i jednocześnie takie prawdziwe.
– Może powinniśmy zacząć od tego – powiedziałam. – Od zwykłego obiadu bez pretensji.
Jedliśmy w milczeniu. Każdy kęs był jak mały krok w stronę siebie. Po kolacji Tomek wyjął z szafki stare zdjęcia – nasze zdjęcia sprzed lat: ślubne, z wakacji nad morzem, z pierwszego wynajmowanego mieszkania na Pradze.
– Pamiętasz? – zapytał, pokazując mi zdjęcie, na którym śmiejemy się do obiektywu z kubkami kawy w rękach.
Pamiętałam. Pamiętałam wszystko aż za dobrze: pierwsze wspólne noce na materacu, plany na przyszłość, które teraz wydawały się tak odległe jak inna galaktyka.
– Co się z nami stało? – spytałam bardziej siebie niż jego.
Tomek wzruszył ramionami.
– Życie nas zmieliło. Ale może jeszcze nie wszystko stracone?
Siedzieliśmy tak długo, aż za oknem zrobiło się zupełnie ciemno. W końcu Tomek powiedział:
– Jeśli chcesz… możemy pójść jutro razem na spacer po Łazienkach. Tak po prostu. Bez rozmów o pracy czy rachunkach.
Kiwnęłam głową. Nie wiedziałam jeszcze, czy to coś zmieni. Ale pierwszy raz od miesięcy poczułam cień nadziei.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Tomka i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myślałam o tym wszystkim, co nas podzieliło – i o tym jednym talerzu ziemniaczanego puree i kurczaka, który może był początkiem czegoś nowego.
Czy można odbudować coś, co wydawało się już dawno stracone? Czy wystarczy jeden wspólny obiad, żeby zacząć od nowa? Nie wiem… Ale chyba warto spróbować.