Zgodziłam się, żeby wnuczka zamieszkała u mnie na czas studiów: A teraz czuję się jak intruz we własnym mieszkaniu

— Babciu, czy możesz nie wchodzić do mojego pokoju bez pukania? — głos Julki był ostry, zupełnie inny niż ten, który pamiętałam z jej dzieciństwa. Zatrzymałam się w progu, trzymając w ręku świeżo wyprasowaną koszulę. Chciałam tylko położyć ją na łóżku, żeby miała czystą na jutro.

— Przepraszam, kochanie, nie chciałam przeszkadzać… — szepnęłam, cofając się powoli. Drzwi zatrzasnęły się tuż przed moim nosem. Stałam przez chwilę w korytarzu, czując jak łzy napływają mi do oczu. Jak to możliwe, że w moim własnym mieszkaniu czuję się jak nieproszony gość?

Zawsze miałam słabość do Julki. Może dlatego, że była pierwszą wnuczką, może dlatego, że kiedy się urodziła, czułam jeszcze radość życia, której później mi zabrakło. Patrzyłam na nią, jak rośnie, jak zaczyna mówić, rysować, jak przybiegała do mnie z przedszkola z bukietem pokrzyw, bo „babciu, one też są ładne”. Minęło wiele lat. Julka zdała maturę, dostała się na wymarzone studia w Warszawie i zadzwoniła do mnie z pytaniem:

— Babciu, czy mogłabym zamieszkać u ciebie na czas studiów? Wiesz, wynajem jest taki drogi…

Nie wahałam się ani chwili. Mój dwupokojowy blok na Ochocie był pusty odkąd dziadek odszedł pięć lat temu. Tęskniłam za kimś bliskim. Wyobrażałam sobie wieczory przy herbacie, rozmowy o wszystkim i o niczym, wspólne gotowanie pierogów.

Pierwsze tygodnie były nawet przyjemne. Julka była wdzięczna, pomagała mi w zakupach i sprzątaniu. Opowiadała o uczelni, o nowych znajomych. Ale z czasem zaczęła się zmieniać. Coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, wracała późno, nie chciała rozmawiać.

Pewnego wieczoru usłyszałam śmiechy i głosy zza drzwi jej pokoju. Otworzyłam je delikatnie — zobaczyłam trzech młodych ludzi siedzących na podłodze z pizzą i piwem.

— Babciu! — Julka zerwała się na równe nogi. — Przecież mówiłam ci, żebyś pukała!

— Przepraszam… chciałam tylko zapytać czy nie chcecie herbaty…

— Nie trzeba! — odparła chłodno.

Zamknęłam drzwi i poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez ścianę słyszałam ich rozmowy i śmiechy. Ja siedziałam sama w kuchni przy zimnej herbacie.

Następnego dnia rano próbowałam zagaić rozmowę:

— Julciu, może zjemy razem śniadanie?

— Nie mam czasu, spieszę się na zajęcia — rzuciła przez ramię.

Zaczęły się drobne konflikty: o bałagan w łazience, o głośną muzykę wieczorami, o to, że nie sprząta po sobie naczyń.

— Julka, prosiłam cię już tyle razy…

— Babciu, mam dwadzieścia lat! Nie jestem już dzieckiem!

— Ale mieszkasz u mnie…

— To może powinnam się wyprowadzić?!

Zamilkłam. Bałam się tej myśli bardziej niż czegokolwiek innego. Bałam się samotności.

Zadzwoniła do mnie wtedy moja córka — matka Julki.

— Mamo, nie przesadzaj. Daj jej trochę luzu. Studia to trudny czas.

— Ale ona mnie ignoruje…

— Musisz to przeczekać.

Ale ile można czekać? Każdego dnia czułam się coraz bardziej zbędna. Przestałam gotować obiady — Julka i tak jadła na mieście. Przestałam kupować jej ulubione jogurty — nawet nie zauważyła.

Pewnego dnia wróciła do domu zapłakana.

— Co się stało? — zapytałam ostrożnie.

— Nic! — krzyknęła i zamknęła się w łazience.

Siedziałam pod drzwiami przez godzinę. W końcu wyszła i usiadła naprzeciwko mnie przy stole.

— Pokłóciłam się z Olkiem… — wyszeptała.

— Chcesz pogadać?

Wzruszyła ramionami.

— Nie wiem… Może nie powinnam tu mieszkać…

Serce mi ścisnęło.

— Jesteś moją wnuczką. Zawsze możesz tu być.

Popatrzyła na mnie z wdzięcznością i przez chwilę poczułam dawną bliskość. Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: zamknięte drzwi, milczenie przy śniadaniu.

Czasem słyszałam przez telefon jak rozmawia z koleżankami:

— Moja babcia jest taka staroświecka…

Udawałam, że nie słyszę. Ale bolało.

Któregoś wieczoru zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi — stał tam Olek z bukietem róż.

— Czy Julka jest?

— Jest w pokoju.

Chłopak wszedł bez słowa podziękowania. Słyszałam ich kłótnię przez ścianę:

— Nie możesz tak traktować babci! — krzyczał Olek.

— Ona mnie dusi! — odparła Julka płacząc.

Po chwili Olek wyszedł i spojrzał na mnie ze współczuciem.

— Proszę pani… Ona naprawdę panią kocha. Tylko jest pogubiona.

Uśmiechnęłam się smutno.

Wieczorem Julka przyszła do kuchni.

— Babciu… przepraszam za wszystko.

Objęłyśmy się mocno i obie płakałyśmy długo.

Ale następnego dnia wszystko znów wróciło do poprzedniego stanu: dystans, zamknięte drzwi, ciche dni.

Czasem myślę: może to ja jestem problemem? Może powinnam wyjechać na wieś do siostry? Ale przecież to mój dom…

Czy można odzyskać bliskość z kimś, kto dorasta i oddala się coraz bardziej? Czy to ja powinnam się zmienić? A może po prostu muszę nauczyć się żyć z samotnością?