Zdrada przy stole: Opowieść o miłości, lojalności i kuchni mamy
– Znowu nie zjesz obiadu w domu? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, trzymając w rękach talerz z gorącym żurkiem, który właśnie ugotowałam. Zapach wędzonki i majeranku unosił się w powietrzu, ale on nawet nie spojrzał na stół.
Marek odchrząknął i odwrócił wzrok.
– Muszę jeszcze podjechać do mamy. Obiecałem jej pomóc z komputerem.
Wiedziałam, że kłamie. Zbyt często ostatnio „pomagał” mamie. Zbyt często wracał późno, pachnąc schabowym i domowym kompotem, których nie gotowałam ja. Zbyt często widziałam na jego twarzy ten błogi uśmiech po powrocie – taki, jakiego nie widziałam od miesięcy przy naszym stole.
Usiadłam na krześle i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna? Czy moja kuchnia jest tak zła, że woli jeść u swojej matki? Przecież starałam się. Uczyłam się gotować jego ulubione potrawy: gołąbki, pierogi ruskie, rosół. Ale zawsze coś było nie tak. „Mama robi to inaczej”, „Mama dodaje więcej koperku”, „Mama nie przypala kotletów”.
Pamiętam pierwszy raz, gdy usłyszałam to porównanie. Byliśmy wtedy jeszcze świeżo po ślubie. Marek wrócił z pracy i spojrzał na moje kluski śląskie z takim rozczarowaniem, jakbym podała mu surowe ziemniaki.
– Wiesz, u mamy są bardziej miękkie – powiedział wtedy, nieświadomy, jak bardzo mnie to zaboli.
Od tamtej pory czułam się jak uczennica na wiecznym egzaminie. Każdy obiad był próbą dorównania tej niewidzialnej rywalce – jego matce, pani Halinie. Kobiecie o ciepłych oczach i wiecznie zaróżowionych policzkach, która zawsze miała czas na plotki przy herbacie i nigdy nie zapominała o ulubionym cieście Marka.
Ale dziś coś we mnie pękło.
– Marek – powiedziałam cicho, gdy już zakładał kurtkę – czy ty naprawdę idziesz do mamy tylko po to, żeby naprawić komputer?
Zatrzymał się w progu. Przez chwilę milczał, potem wzruszył ramionami.
– No… może też coś zjem. Mama zrobiła bigos.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Bigos. Mój bigos zawsze był za kwaśny albo za suchy. Jego mama robiła najlepszy bigos na świecie – przynajmniej według niego.
– A mój żurek? – zapytałam z rozpaczą w głosie.
Marek spojrzał na mnie bezradnie.
– Przepraszam… Po prostu… U mamy czuję się jak w domu.
Te słowa bolały najbardziej. Czyli tutaj nie czuje się jak w domu? Czy ja nie jestem jego domem?
Gdy drzwi się za nim zamknęły, rozpłakałam się na dobre. Zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy.
– On mnie zdradza – wyszeptałam przez łzy.
– Co ty mówisz? – Magda była wyraźnie zaniepokojona.
– Z mamą… Z jej kuchnią…
Magda westchnęła ciężko.
– Ola, on cię nie zdradza. Po prostu jest przywiązany do mamy. To typowy polski synek mamusi. Musisz z nim pogadać.
Ale jak rozmawiać o czymś tak bolesnym? Jak powiedzieć mężowi, że czuję się gorsza od jego matki?
Przez kolejne dni Marek coraz częściej jadł poza domem. Ja coraz rzadziej gotowałam. W końcu przestałam zupełnie. Kupiłam gotowe pierogi w Biedronce i podgrzewałam je w mikrofali. Marek nawet tego nie zauważył.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko u mnie dobrze. Kłamałam, że tak. Ale wieczorami leżałam na kanapie i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.
Pewnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł obok mnie i przez chwilę milczał.
– Ola… Co się dzieje?
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
– Ty pytasz? Może zapytaj mamy!
Zaskoczyła go moja reakcja.
– O co ci chodzi?
Wszystko ze mnie wybuchło naraz:
– O to, że wolisz jej obiady! O to, że nigdy nie jesteś ze mną przy stole! O to, że czuję się tu jak służąca, a nie żona!
Marek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Przecież… Ja po prostu lubię jej jedzenie…
– A moje? Moje jest gorsze? Ja jestem gorsza?
Zapanowała cisza. W końcu Marek spuścił głowę.
– Nie chciałem cię zranić… Po prostu… U mamy czuję się bezpiecznie. Ty ciągle jesteś spięta, ciągle się martwisz…
Te słowa zabolały jeszcze bardziej niż poprzednie. Czyli to moja wina? Może rzeczywiście za bardzo się staram? Może powinnam odpuścić?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie pani Halina.
– Olu, czy wszystko w porządku? Marek mówił, że jesteś smutna…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu wybuchłam:
– Pani Halino… Czy pani wie, jak bardzo boli mnie to porównywanie do pani?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Olu… Ja nigdy nie chciałam was poróżnić… Po prostu Marek zawsze był przywiązany do domu… Ale to ty jesteś jego żoną. Może powinniście razem coś ugotować? Może wtedy poczuje się naprawdę u siebie?
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Przez chwilę myślałam nad jej słowami.
Wieczorem zaproponowałam Markowi wspólne gotowanie pierogów. Najpierw był zdziwiony, potem niechętny – ale w końcu zgodził się pomóc. Lepiliśmy pierogi razem przy stole, śmiejąc się z naszych nieudolnych prób i kłócąc o ilość farszu.
Po raz pierwszy od dawna poczułam bliskość. Nie chodziło o to, kto gotuje lepiej – chodziło o to, żeby być razem.
Z czasem zaczęliśmy częściej gotować wspólnie. Czasem zapraszaliśmy panią Halinę i moją mamę – wtedy kuchnia zamieniała się w pole bitwy na przepisy i smaki, ale już bez tej gorzkiej rywalizacji.
Nie było łatwo wybaczyć Markowi tej „zdrady” przy stole. Ale nauczyłam się czegoś ważnego: miłość to nie tylko walka o bycie najlepszą żoną czy kucharką. To umiejętność dzielenia się sobą – nawet jeśli czasem oznacza to podzielenie się ukochanym bigosem z teściową.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wcześniej powiedziała Markowi o swoich uczuciach, uniknęlibyśmy tego kryzysu? A może każda para musi przejść przez własną próbę ognia (i kuchni), żeby naprawdę nauczyć się być razem?