Zdrada na parkingu pod kościołem – historia, która rozdarła moje życie

– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie jak echo, choć nigdy nie odważyłam się go zadać na głos. Przez lata przyzwyczaiłam się do ciszy między nami, do rutyny, która była jak ciepły koc – trochę już znoszony, ale wciąż dający poczucie bezpieczeństwa. Myślałam, że po tylu latach nic już mnie nie zaskoczy. Że nasze życie jest jak dobrze znana melodia: śniadanie o siódmej, zakupy w sobotę, msza w niedzielę, wieczorem herbata i serial. Po ponad trzydziestu wspólnych latach nie spodziewałam się już żadnych rewolucji. Ani burzy emocji.

Aż pewnego dnia zobaczyłam mojego męża całującego inną kobietę. Na parkingu pod kościołem.

To był zwykły, szary poranek. Wyszłam wcześniej z mszy, bo przypomniałam sobie, że zostawiłam portfel w samochodzie. Szłam szybkim krokiem przez parking, kiedy zobaczyłam ich – mojego Andrzeja i tę kobietę, Ewę z chóru. Stała blisko niego, śmiała się cicho, a potem… on ją pocałował. Nie tak jak całuje się znajomą na powitanie. To był pocałunek pełen czułości i tęsknoty. Zamarłam. Świat na chwilę przestał istnieć.

Nie wiem, jak długo stałam za tym samochodem, trzymając się za klamkę, żeby nie upaść. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”. Przecież byliśmy razem tyle lat. Przeżyliśmy śmierć jego matki, moje poronienie, bunt naszego syna Pawła, jego bezrobocie i moją chorobę. Zawsze byliśmy razem – czy tylko mi się tak wydawało?

Wróciłam do domu jak automat. Andrzej pojawił się godzinę później, jakby nic się nie stało.

– Coś się stało? – zapytał, widząc moją bladą twarz.

– Nie… wszystko w porządku – skłamałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Bałam się prawdy.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Obserwowałam go ukradkiem: czy dłużej patrzy w telefon? Czy wychodzi częściej niż zwykle? Czy coś się zmieniło w jego zachowaniu? Nic. Był taki sam jak zawsze – czuły, troskliwy, pytał o moje zdrowie, robił zakupy, przynosił mi herbatę do łóżka.

Ale ja już wiedziałam. I nie mogłam tego od-wiedzieć.

W końcu nie wytrzymałam.

– Andrzej… musimy porozmawiać – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy Paweł był u dziewczyny.

Spojrzał na mnie z niepokojem.

– Co się dzieje?

– Widziałam cię z Ewą. Na parkingu pod kościołem.

Zbladł. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.

– To nie tak…

– To jak? – przerwałam mu ostro. – Bo wyglądało bardzo jednoznacznie.

Zaczął mówić coś o samotności, o tym, że od lat czujemy się sobie obcy. Że Ewa go rozumie, słucha… Że nie chciał mnie zranić.

– To dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Patrzył tylko na swoje dłonie.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Paweł coś wyczuwał – pytał mnie kilka razy, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam wymijająco. Nie chciałam go mieszać w nasze sprawy.

W pracy też byłam nieobecna. Koleżanka z biura, Kasia, próbowała mnie wyciągnąć na kawę.

– Coś ty taka przygaszona? – dopytywała.

– Problemy w domu – wymamrotałam.

– Zdradził cię? – zapytała bez ogródek.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Skąd wiesz?

– Bo sama przez to przechodziłam…

Rozpłakałam się wtedy po raz pierwszy od lat. Kasia przytuliła mnie mocno i powiedziała:

– Musisz zdecydować, czego chcesz. Czy możesz mu wybaczyć?

Ale ja nie wiedziałam. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to był tylko zły sen. Że Andrzej przyjdzie i powie: „To była pomyłka, kocham tylko ciebie”. Ale on milczał. Unikał rozmów o przyszłości.

W końcu Paweł wrócił do domu wcześniej niż zwykle i zastał nas siedzących w ciszy przy stole.

– Co tu się dzieje? – zapytał ostro.

Spojrzeliśmy na siebie bezradnie.

– Twój ojciec… ma kogoś innego – powiedziałam w końcu drżącym głosem.

Paweł spojrzał na Andrzeja z nienawiścią.

– Jak mogłeś?! Po tym wszystkim?!

Andrzej spuścił głowę.

Paweł trzasnął drzwiami i wyszedł. Przez kilka dni nie odbierał telefonów ani ode mnie, ani od ojca.

W domu zrobiło się jeszcze ciszej niż zwykle. Każdy dzień był walką o przetrwanie – o to, żeby nie zwariować od natłoku myśli i emocji.

Pewnego wieczoru Andrzej spakował walizkę.

– Muszę odejść – powiedział cicho. – Daj mi czas…

Nie zatrzymałam go. Nie miałam już siły walczyć o coś, co rozpadło się na moich oczach.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w letargu. Rano praca, potem szybkie zakupy, samotny obiad i długie spacery po parku. Czasem spotykałam sąsiadkę Zofię, która patrzyła na mnie ze współczuciem.

– Trzeba być silną – mówiła. – Życie toczy się dalej.

Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko cofnąć czas.

Po kilku miesiącach Paweł wrócił do domu na święta. Usiadł ze mną przy stole i powiedział:

– Mamo… musisz żyć dla siebie. Tata podjął decyzję. Ty też możesz.

Popatrzyłam na niego przez łzy i po raz pierwszy poczułam ulgę. Może rzeczywiście czas pomyśleć o sobie?

Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi do domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozwiedzione, zdradzone, samotne. Rozmawiałyśmy godzinami o życiu, o marzeniach z młodości, które gdzieś po drodze zgubiłyśmy.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja na ulicy. Wyglądał starzej, był smutny.

– Przepraszam – powiedział tylko i odszedł bez słowa.

Nie płakałam już po nim. Zrozumiałam, że nasze życie było pełne kompromisów i niedopowiedzeń. Może gdybyśmy więcej ze sobą rozmawiali… Może gdybym wcześniej zapytała: „Czy ty mnie jeszcze kochasz?”…

Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno na zmianę swojego życia. Nawet jeśli boli.

Czy można wybaczyć zdradę? Czy lepiej zacząć wszystko od nowa? A może są rzeczy, których nigdy nie da się naprawić?