Zbyt ufny mąż i buteleczka z trucizną – historia Leona i Haliny

„Jesteśmy, mamo” – powiedziałem, otwierając drzwi samochodu. Halina, moja matka, wysiadła powoli, jakby każdy ruch ważył tonę. Spojrzała na stare okna swojego mieszkania na trzecim piętrze. Westchnęła ciężko, a ja poczułem znajome ukłucie niepokoju.

– Co, mamo, znowu źle? – zapytałem, starając się brzmieć lekko, choć w środku ściskało mnie ze strachu przed jej odpowiedzią.

– Nie, synku – odpowiedziała cicho i spojrzała mi w oczy. W jej spojrzeniu była cała historia tego mieszkania: dzieciństwo z rodzicami, potem lata z ojcem, moim tatą, który odszedł nagle dwa lata temu. – Całe życie w tym mieszkaniu. Najpierw z rodzicami, potem z mężem. Teraz…

Nie dokończyła. Zawsze urywała w połowie zdania, jakby bała się wypowiedzieć na głos to, co naprawdę czuje.

Weszliśmy do środka. W powietrzu unosił się zapach starego drewna i lawendy. W kuchni czekała już na nas Zofia – moja żona. Stała przy kuchence, mieszając coś w garnku. Uśmiechnęła się do mnie, ale jej uśmiech był wymuszony.

– Dzień dobry, mamo Halino – powiedziała chłodno.

Matka skinęła głową i usiadła przy stole. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, którą przerwałem pytaniem:

– Zosiu, pomóc ci w czymś?

– Nie trzeba – odparła szybko. – Wszystko pod kontrolą.

Wiedziałem, że coś jest nie tak. Od kilku miesięcy Zofia była inna: zamknięta w sobie, drażliwa, często znikała na długie spacery albo zamykała się w łazience z telefonem. Próbowałem z nią rozmawiać, ale zawsze ucinała temat.

Po obiedzie matka wyciągnęła mnie na balkon. Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na szare podwórko.

– Leon… – zaczęła nagle. – Ty jej ufasz?

Zaskoczyło mnie to pytanie.

– Komu? Zofii?

– Tak. Wiesz… ja nie chcę się wtrącać, ale ona… coś ukrywa.

Poczułem gniew.

– Mamo! Przestań! To moja żona!

– Wiem, synku… Ale czasem trzeba patrzeć sercem, nie tylko oczami.

Wróciłem do kuchni roztrzęsiony. Zofia stała przy zlewie i płakała cicho. Podszedłem do niej i objąłem ją.

– Co się dzieje? – zapytałem szeptem.

– Nic… Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziała i odsunęła się ode mnie.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. W głowie krążyły mi słowa matki i obraz płaczącej Zofii. Nad ranem usłyszałem szelest w kuchni. Wyszedłem po cichu i zobaczyłem Zofię pochyloną nad szafką z lekami. Coś chowała do kieszeni.

– Co robisz? – zapytałem ostrożnie.

Zofia odwróciła się gwałtownie.

– Nic! Szukam tabletek na ból głowy.

Nie uwierzyłem jej. Kiedy wyszła do pracy, przeszukałem szafkę. Znalazłem małą buteleczkę z napisem „Trucizna – nie dotykać!”. Serce mi zamarło.

Nie wiedziałem, co robić. Zadzwoniłem do matki.

– Mamo… znalazłem u Zofii buteleczkę z trucizną…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Synku… musisz z nią porozmawiać. Ale ostrożnie. Może ona… może ona chce zrobić coś sobie?

Przez cały dzień nie mogłem się skupić w pracy. Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zofia siedziała przy stole, patrząc w okno.

– Musimy porozmawiać – powiedziałem stanowczo.

Spojrzała na mnie ze strachem w oczach.

– O czym?

Wyciągnąłem buteleczkę i położyłem ją na stole.

– Co to jest?

Zofia pobladła.

– To… to nie dla mnie…

– Dla kogo?!

Zaczęła płakać. Przez łzy wyznała mi prawdę: od miesięcy była szantażowana przez byłego chłopaka, który groził jej ujawnieniem kompromitujących zdjęć sprzed lat. Kazał jej zdobyć truciznę i podać ją mojej matce podczas rodzinnego obiadu – miał nadzieję na spadek po Halinie, bo wiedział o jej oszczędnościach i testamentach.

Zofia była zdesperowana i przerażona. Nie wiedziała, co robić. Bała się powiedzieć mi prawdę, bo myślała, że jej nie uwierzę i zostawię ją samą z problemem.

Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu zadzwoniłem na policję. Zofia zgodziła się zeznawać przeciwko szantażyście.

Matka przyjechała następnego dnia. Usiadła naprzeciwko Zofii i długo patrzyły sobie w oczy.

– Przepraszam panią… – zaczęła Zofia drżącym głosem.

Halina tylko westchnęła i powiedziała:

– Każdy może popełnić błąd. Ważne, żeby umieć się do niego przyznać i naprawić go póki czas.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zofia zaczęła terapię, ja nauczyłem się słuchać i ufać nie tylko sercem, ale też rozumem. Matka częściej nas odwiedza i już nie patrzy na mieszkanie jak na więzienie wspomnień.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym był mniej ufny, szybciej zauważyłbym sygnały? Czy można naprawdę znać drugiego człowieka? A może każdy z nas nosi w sobie jakąś truciznę – tajemnicę, która czeka na odpowiedni moment, by wyjść na światło dzienne?