Zbyt późno na przebaczenie – historia Haliny Piotrowskiej

— Nie waż się do mnie dzwonić! Zrozumiałeś? Nigdy więcej nie dzwoń! — krzyknęłam, a słowa odbiły się echem w pustej kuchni. Ręce mi się trzęsły, a serce waliło jak oszalałe. Słuchawka starego, szarego telefonu z hukiem opadła na widełki. Osunęłam się na stołek, czując, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

— Mamo, co się stało? — Krystyna wychyliła się ze swojego pokoju, zaniepokojona moim krzykiem. Miała na sobie jeszcze szkolny sweter, a jej włosy były rozczochrane od nauki do matury.

— Kto dzwonił? — zapytała ciszej, widząc moją bladą twarz.

— Nikt ważny — odpowiedziałam zbyt szybko, zbyt ostro. Widziałam w jej oczach cień niepokoju, ale nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Nie teraz.

Krystyna nie dała się jednak zbyć. Usiadła naprzeciwko mnie i położyła dłoń na mojej. — Mamo, proszę cię…

Wtedy poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę walczyłam ze sobą, ale w końcu pękłam. — To był twój ojciec — wyszeptałam.

Krystyna zamarła. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, jakby próbowała zrozumieć sens moich słów. — Ojciec? Przecież… przecież on nas zostawił dawno temu. Myślałam, że już nie żyje.

— Też tak wolałabym myśleć — odpowiedziałam gorzko. — Ale on wrócił. Po tylu latach…

W kuchni zapanowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i oddechy dwóch kobiet, które nagle znalazły się na krawędzi przepaści.

— Czego chciał? — zapytała Krystyna cicho.

— Przebaczenia — odpowiedziałam po chwili. — Chciał żebym mu wybaczyła wszystko to, co zrobił. Żebym pozwoliła mu wrócić do naszego życia.

Krystyna spuściła wzrok. Wiedziałam, że dla niej to wszystko jest równie trudne jak dla mnie. Miała tylko sześć lat, kiedy Andrzej odszedł. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, bez pieniędzy, bez wsparcia. Przez lata tłumaczyłam jej, że ojciec musiał wyjechać za pracą do Niemiec, że pewnego dnia wróci… Ale potem przestałam wierzyć nawet w te własne kłamstwa.

— Może powinnaś z nim porozmawiać? — odezwała się nagle Krystyna.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. — Po tym wszystkim? Po tym jak zostawił nas na pastwę losu? Jak musiałam pracować na trzy zmiany w fabryce, żebyśmy miały co jeść? Jak płakałaś nocami, pytając gdzie jest tata?

Krystyna milczała przez chwilę, a potem powiedziała cicho: — Ja już nie pamiętam jego twarzy…

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez lata próbowałam być dla niej matką i ojcem jednocześnie. Odbierałam ją ze szkoły, szykowałam kanapki na wycieczki, pomagałam przy lekcjach matematyki, choć sama ledwo rozumiałam zadania. Byłyśmy tylko we dwie przeciwko światu.

Ale teraz świat upomniał się o swoje.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit starego mieszkania na Pradze i myślałam o Andrzeju. O tym, jak wyglądał kiedyś — wysoki, przystojny chłopak z sąsiedztwa, który obiecywał mi gwiazdy z nieba. O tym, jak śmialiśmy się razem na ławce pod blokiem i planowaliśmy wspólną przyszłość. A potem… wszystko się rozpadło.

Pamiętam dzień, kiedy odszedł. Było zimno i padał śnieg. Andrzej spakował walizkę i powiedział tylko: „Muszę spróbować czegoś innego”. Nie płakałam wtedy. Byłam wściekła. Przez lata nienawidziłam go za to jedno zdanie.

Następnego dnia Krystyna wróciła ze szkoły wcześniej niż zwykle. Zastała mnie przy kuchennym stole z listem w ręku.

— To od niego? — zapytała bez ogródek.

Pokiwałam głową i podałam jej kopertę. Drżały mi ręce.

Krystyna czytała powoli, uważnie. Widziałam jak jej oczy robią się coraz większe.

„Halino,
Nie proszę o litość ani o drugą szansę. Wiem, że zawiodłem ciebie i Krystynę bardziej niż kogokolwiek innego w swoim życiu. Przez te wszystkie lata myślałem o was codziennie. Choroba nauczyła mnie pokory i zrozumienia własnych błędów. Chciałbym cię zobaczyć choć raz przed śmiercią. Proszę tylko o rozmowę.
Andrzej”

Krystyna oddała mi list i długo patrzyła przez okno na szare podwórko.

— On umiera? — zapytała cicho.

Skinęłam głową. — Podobno ma raka…

Przez kilka dni chodziłyśmy wokół siebie jak duchy. Krystyna coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, a ja udawałam przed sobą samą, że nic mnie to nie obchodzi.

W końcu któregoś wieczoru usiadła obok mnie na kanapie i powiedziała:

— Mamo… Ja chciałabym go zobaczyć. Choć raz.

Zamarłam. Bałam się tego spotkania bardziej niż czegokolwiek innego w życiu.

Ale następnego dnia poszłyśmy razem do szpitala na Banacha.

Andrzej leżał blady i wychudzony na łóżku pod oknem. Gdy nas zobaczył, łzy popłynęły mu po policzkach.

— Halina… Krystynka…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę wybiec stamtąd i już nigdy nie wracać.

Ale Krystyna podeszła do niego pierwsza i usiadła przy łóżku.

— Dzień dobry… tato — wyszeptała.

Andrzej spojrzał na nią z niedowierzaniem i wyciągnął drżącą dłoń.

— Przepraszam was… za wszystko…

Siedzieliśmy tam długo w milczeniu. W końcu poczułam ulgę — nie dlatego, że mu wybaczyłam, ale dlatego że mogłam spojrzeć prawdzie w oczy.

Po powrocie do domu Krystyna zapytała mnie:

— Mamo… czy ty mu wybaczyłaś?

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w zdjęcie sprzed lat: młoda dziewczyna z marzeniami i chłopak z uśmiechem pełnym obietnic.

Czy można wybaczyć komuś tak wielką krzywdę? Czy przebaczenie zawsze przychodzi za późno?

Czasem myślę, że niektórych ran nie da się już zagoić… Ale może warto spróbować – choćby dla siebie samej.