Zapiski z Życia: Ostatni Dom na Wsi
— Ewa, musimy to zrobić teraz. Im dłużej będziemy czekać, tym trudniej będzie znaleźć kupca — głos Marka odbijał się echem w pustym salonie, gdzie jeszcze niedawno stał stary kredens ojca. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, który zarósł pokrzywami i dziką miętą. W powietrzu unosił się zapach wrześniowego słońca i wilgoci. Byłam w piątym miesiącu ciąży, a brzuch coraz bardziej przypominał mi o tym, że nie mogę już dłużej uciekać przed decyzjami.
Dom na wsi był dla mnie zawsze czymś więcej niż tylko budynkiem. To tu nauczyłam się czytać, tu mama piekła chleb, a ojciec opowiadał historie o dawnych czasach. Po jego śmierci wszystko się zmieniło. Wieś, którą znałam z dzieciństwa, zniknęła. Na miejscu starych sadów wyrosły kolorowe dachy nowych domów, a wysokie płoty odgradzały ludzi od siebie. Tylko nasz dom pozostał taki sam — trochę zrujnowany, pełen wspomnień i ciszy.
— Ewa, słyszysz mnie? — Marek podszedł bliżej, dotknął mojego ramienia. — Potrzebujemy tych pieniędzy. W mieście nie damy rady w tej kawalerce z dzieckiem.
Wiedziałam, że ma rację. Odkąd zaszłam w ciążę, wszystko wydawało się bardziej skomplikowane. Praca w szkole nie dawała nam stabilności, a Marek po zwolnieniu z fabryki łapał się dorywczych zajęć. Mieszkanie w bloku było ciasne i duszne. Marzyliśmy o czymś większym, o lepszym życiu dla naszego dziecka. Ale sprzedaż domu oznaczała koniec pewnego rozdziału.
Przez chwilę słuchałam ciszy przerywanej tylko odgłosami z podwórka. Sąsiadka, pani Zofia, podlewała kwiaty przed swoim nowym domem z czerwonym dachem. Kiedy mnie zobaczyła, pomachała niepewnie. Pamiętałam ją jako serdeczną kobietę, która kiedyś przynosiła nam świeże mleko. Teraz jej twarz była zamknięta, obca.
— Może powinniśmy jeszcze poczekać — powiedziałam cicho. — Może ktoś z rodziny…
— Ewa, twoja siostra nawet nie odbiera telefonów. A brat od lat mieszka za granicą i nie zamierza wracać — przerwał mi Marek zniecierpliwiony.
Zacisnęłam dłonie na parapecie. W głowie kłębiły się wspomnienia: święta spędzane przy jednym stole, kłótnie o drobiazgi, śmiech dzieci biegających po ogrodzie. Teraz wszystko to wydawało się tak odległe.
Wieczorem usiadłam przy starym biurku ojca i zaczęłam przeglądać jego notatki. Zawsze prowadził dziennik — zapisywał codzienne sprawy, pogody, czasem swoje myśli. Otworzyłam jeden z zeszytów na chybił trafił:
„Wrzesień 2002. Ewa poszła do szkoły. Marek przyjechał pomóc przy sianokosach. Dobrze mieć rodzinę blisko.”
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę mogę to wszystko zostawić? Czy dom bez ludzi to jeszcze dom?
Następnego dnia przyjechał agent nieruchomości. Był młody, energiczny i mówił szybko, jakby bał się zatrzymać na chwilę i poczuć ciężar tego miejsca.
— Dom ma potencjał — powiedział, przechodząc przez kolejne pokoje. — Ale trzeba będzie sporo zainwestować w remont.
Marek kiwał głową, zadawał pytania o cenę i formalności. Ja milczałam. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Po południu przyszła pani Zofia.
— Ewo, słyszałam… Sprzedajecie dom? — zapytała nieśmiało.
Przytaknęłam.
— To smutne… Twój ojciec był dobrym człowiekiem. Zawsze pomagał sąsiadom.
— Wiem… Ale nie mamy wyjścia.
Pani Zofia westchnęła ciężko.
— Teraz wszystko się zmienia. Ludzie budują płoty, zamykają się w swoich domach. Kiedyś było inaczej…
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Wiedziałam, że ma rację.
Wieczorem pokłóciliśmy się z Markiem.
— Nie rozumiesz? — krzyczałam przez łzy. — To nie jest tylko dom! To całe moje życie!
— A nasze dziecko? Chcesz je wychowywać w biedzie? Myślisz tylko o sobie!
Siedziałam potem długo sama w kuchni, słuchając tykania zegara i szumu wiatru za oknem. Czułam się rozdarta między przeszłością a przyszłością, między lojalnością wobec rodziny a odpowiedzialnością za nowe życie.
Kilka dni później zadzwoniła moja siostra, Agata.
— Słyszałam od Zofii… Sprzedajesz dom?
— Muszę… Nie mamy pieniędzy na remont ani na utrzymanie dwóch mieszkań.
— Może powinniśmy spróbować razem? — zaproponowała niepewnie.
— Agata, ty nawet nie masz czasu przyjechać na pogrzeb ojca…
Zapadła cisza.
— Przepraszam — wyszeptała po chwili.
Rozłączyłam się ze ściśniętym gardłem.
Ostatecznie podpisaliśmy umowę sprzedaży pod koniec września. Ostatni raz przeszłam przez puste pokoje, dotykając ścian, które pamiętały moje dzieciństwo. W ogrodzie zakwitły ostatnie jesienne kwiaty. Zamknęłam drzwi na klucz i oddałam go agentowi.
W drodze do miasta patrzyłam przez okno samochodu na mijane pola i lasy. Czułam ulgę i ból jednocześnie. Wiedziałam, że robię to dla naszej rodziny, ale czy naprawdę można zostawić za sobą całe życie?
Czasem zastanawiam się, czy dom to tylko mury i dach, czy może coś więcej — miejsce utkane ze wspomnień i nadziei? Czy można zacząć od nowa bez poczucia straty? Może każdy z nas musi kiedyś zamknąć drzwi do przeszłości, żeby otworzyć nowe…