Zakochanie w cudzie: Czy życie z nim to nie za dużo?
– Spodoba ci się, mamo. Ona jest po prostu cudowna! – głos Jakuba rozbrzmiewał w kuchni, gdzie stałam przy kuchence, mieszając zupę. Mój syn miał ten entuzjazm w oczach, który pamiętałam z jego dzieciństwa, kiedy opowiadał mi o nowym rowerze czy pierwszym dniu w szkole. Teraz jednak mówił o kobiecie. O tej jednej, którą miałam poznać już dziś.
– A nie znudzi ci się życie z cudem? – odpowiedziałam ironicznie, nie odwracając się od garnka. Wiem, że to zabrzmiało złośliwie, ale nie mogłam się powstrzymać. Osiem lat temu pochowałam męża. Od tamtej pory gotowałam obiady tylko dla siebie i Jakuba, choć on coraz częściej wpadał tylko na chwilę. Dziś miał przyjść z nią.
Słyszałam ich śmiech na klatce schodowej. Zanim zdążyłam się przygotować, drzwi otworzyły się szeroko i do kuchni weszła ona – wysoka, szczupła, z burzą rudych włosów i uśmiechem tak szerokim, że aż mnie zabolało. – Dzień dobry pani Barbaro! – wykrzyknęła, wyciągając do mnie rękę. – Jestem Marta.
Uścisnęłam jej dłoń, czując chłód i pewność siebie. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Ona – pełna życia, ja – zmęczona codziennością i wspomnieniami. Jakub patrzył na nas z napięciem.
– Mamo, Marta pracuje w szpitalu na Banacha. Jest pielęgniarką oddziałową – powiedział szybko, jakby chciał mnie przekonać do jej wartości.
– To musi być ciężka praca – rzuciłam sucho, wracając do mieszania zupy. W głowie miałam tylko jedno: czy ona naprawdę jest taka cudowna? Czy mój syn nie widzi nic poza tym uśmiechem?
Obiad przebiegał w napięciu. Marta opowiadała o pacjentach, o tym, jak dzieci potrafią być dzielne nawet w najtrudniejszych chwilach. Jakub słuchał jej jak zaczarowany. Ja patrzyłam na ich splecione dłonie pod stołem i czułam ukłucie zazdrości. Nie o Martę – o to, że ktoś zabiera mi syna.
Po obiedzie Jakub zaproponował spacer po parku. Zgodziłam się niechętnie. Marta szła obok mnie, próbując nawiązać rozmowę.
– Pani Barbaro, wiem, że to dla pani trudne…
– Co jest trudne? – przerwałam jej ostro.
– No… nowa osoba w życiu Jakuba…
Zatrzymałam się i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Mój mąż zmarł osiem lat temu. Od tamtej pory wszystko jest trudne.
Marta spuściła wzrok. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu.
Wieczorem Jakub zadzwonił do mnie.
– Mamo, dlaczego jesteś taka ostra dla Marty?
– Bo boję się, że ją stracisz. Że ona cię zrani albo… że ty odejdziesz ode mnie na dobre.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo, jestem dorosły. Chcę być szczęśliwy.
Nie spałam tej nocy. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo boję się zmian. Odkąd zostałam wdową, wszystko było przewidywalne: praca w bibliotece, zakupy w Biedronce, seriale wieczorem. Teraz ktoś miał mi to zabrać?
Przez kolejne tygodnie Jakub coraz rzadziej wpadał na obiady. Czasem dzwonił wieczorem, ale rozmowy były krótkie. Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam rozmawiać ze zdjęciem męża stojącym na komodzie.
– Widzisz? Nasz syn dorósł. Ma swoją kobietę… A ja? Co ja mam zrobić?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka Zofia.
– Barbaro, widziałam twojego syna z tą nową dziewczyną. Wyglądają na szczęśliwych… Ale słyszałam też plotki…
– Jakie plotki? – zapytałam z niepokojem.
– Że ona była już zaręczona z jakimś lekarzem ze szpitala i zostawiła go dla Jakuba.
Serce mi zamarło. Czy mój syn wie o tym wszystkim? Czy nie zostanie skrzywdzony?
Wieczorem zadzwoniłam do Jakuba.
– Synku… muszę ci coś powiedzieć…
– Mamo, wiem o wszystkim. Marta mi opowiedziała. To przeszłość.
– Ale czy możesz jej ufać?
– Mamo! – krzyknął nagle. – Dlaczego nie możesz po prostu być szczęśliwa z mojego szczęścia?
Rozłączył się.
Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Nie odbierałam telefonów od znajomych ani od Jakuba. Czułam się zdradzona przez własne życie. Przez wspomnienia o mężu i przez strach przed samotnością.
W końcu przyszła Marta. Stała w drzwiach z bukietem tulipanów.
– Pani Barbaro… Proszę mi pozwolić być częścią waszej rodziny. Ja naprawdę kocham Jakuba.
Popatrzyłam na nią długo. Widziałam łzy w jej oczach i szczerość w głosie.
– Boję się… – wyszeptałam tylko.
Marta podeszła bliżej i objęła mnie delikatnie.
– Ja też się boję… Ale może razem będzie łatwiej?
Poczułam ulgę i jednocześnie nowy rodzaj bólu – ten związany z nadzieją.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcie męża. Myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie miesiące. Czy potrafię zaakceptować cud w życiu mojego syna? Czy życie z cudem to nie za dużo dla zwykłej kobiety takiej jak ja?
A może właśnie na tym polega życie – żeby pozwolić sobie na odrobinę cudu nawet wtedy, gdy najbardziej się go boimy?