Zagubione ścieżki: Historia matki i syna z warszawskiej Pragi
„Pani Anno, przepraszam… Nazywam się Zuzanna, jestem narzeczoną pani syna. Ale… on zaginął. Od dwóch tygodni nie ma z nim kontaktu. Nikt nie wie, gdzie jest.”
Te słowa rozbrzmiewały mi w głowie jak dzwon, kiedy patrzyłam na tę młodą kobietę stojącą w moim przedpokoju. Miała podkrążone oczy, ręce jej drżały. Serce mi zamarło. Nie wiedziałam nawet, że mój Paweł ma dziewczynę, a co dopiero narzeczoną. Zawsze był zamknięty w sobie, cichy, ale żeby aż tak przede mną coś ukryć?
„Wejdź, dziecko, nie stój na korytarzu,” wymamrotałam, próbując ukryć panikę. Zuzanna zdjęła przemoczoną kurtkę i usiadła na brzegu starego fotela, jakby zaraz miała uciec. „Jak to – zaginął? Gdzie go ostatnio widziałaś?”
„Dwa tygodnie temu. Powiedział mi, że idzie do pani na obiad, ale… pani mówiła, że nie przyszedł. Od tamtej pory jego telefon jest wyłączony. Policja twierdzi, że jest dorosły i może sam odejść… Ale ja wiem, że to nie w jego stylu!”
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Paweł u mnie na obiedzie? Nie było go tu od miesięcy. Pokłóciliśmy się o jego przyszłość – nie chciał pracować w firmie mojego zmarłego męża, tylko marzył o muzyce, graniu po klubach na Pradze. Nigdy nie rozumiałam tej jego potrzeby do błądzenia.
„Zuzanno… dlaczego nigdy mi o tobie nie powiedział?”
Spuściła wzrok. „Powiedział, że pani by tego nie zaakceptowała. Że jestem zwykłą dziewczyną z Grochowa, bez studiów i pieniędzy…”
Poczułam wstyd i gniew jednocześnie. Czy naprawdę byłam taka? Czy tak bardzo go naciskałam, że nawet miłości nie mógł mi wyznać?
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Pokój Pawła był taki sam jak wtedy, gdy wyszedł – schludny, ale zimny. Otworzyłam szufladę biurka i znalazłam stary zeszyt. W środku – wycinki z gazet o lokalnych zespołach, kilka zdjęć z Zuzanną i… list.
„Mamo, wiem, że nie jesteś szczęśliwa z moich wyborów, ale muszę spróbować. Zuzanna rozumie mnie wtedy, gdy nikt inny nie potrafi. Jeśli kiedyś zniknę – wiedz, że nie uciekam od ciebie. Uciekam od życia, które mi wyznaczyłaś. Kocham cię, ale muszę być sobą.”
Łzy zamgliły mi oczy.
Następnego dnia pojechałam do Zuzanny. Mieszkała z chorą matką w bloku na Grochowie. Otworzyła mi drzwi z nadzieją w oczach.
„Zuzanno… musimy go razem szukać. Wiem, że gdzieś cierpi…”
Przez kolejne dni odwiedzałyśmy jego znajomych, kluby na Pradze i Śródmieściu, nawet opuszczone kamienice, gdzie czasem ćwiczył ze swoim zespołem. Wszyscy wzruszali ramionami: „Paweł? Ostatnio był jakiś inny… mówił coś o wyjeździe z Warszawy…”
Pewnego wieczoru siedziałyśmy w jej małej kuchni przy herbacie.
„Wie pani… Paweł opowiadał mi o waszych kłótniach. O tym, jak bardzo boli go to porównywanie do ojca. Ale on panią kocha – tylko nie wie jak to okazać.”
Zamilkłam. Ile razy mówiłam mu: „Nie nadajesz się do tej muzyki! Popatrz na to wszystko, co przeszliśmy! Musisz być odpowiedzialny!” Nawet nie zauważyłam, jak go tłamszę.
Mijały tygodnie bez wieści o Pawle. Policja rozkładała ręce. Rodzina mnie oskarżała: „To twoja wina! Gdybyś była łagodniejsza…” Moja siostra powiedziała mi prosto w twarz: „Nigdy go nie słuchałaś! Chciałaś mieć idealnego syna!”
Którejś nocy przyśnił mi się Paweł – stał nad Wisłą i płakał patrząc w ciemną wodę. Obudził mnie dźwięk telefonu – numer nieznany.
„Mamo?”
Głos mi się załamał: „Paweł! Gdzie jesteś?!”
„Jestem bezpieczny… Potrzebuję czasu. Nie mogłem już dłużej… Przepraszam, że nie mogłem być tym, kim chciałaś.”
„Synku… wróć do domu… Nieważne co robisz – po prostu wróć! Wszystko zaakceptuję! Tylko wróć!”
Cisza po drugiej stronie.
„Pomyślę… Kocham cię, mamo.”
Połączenie zostało przerwane.
Zuzanna objęła mnie mocno, a ja płakałam jak dziecko.
Dni mijały w oczekiwaniu. Za każdym razem gdy dzwonił telefon – serce mi zamierało. Zaczęłam pisać do Pawła listy – przepraszałam za każde słowo ostrzejsze niż policzek.
Minął jeszcze miesiąc zanim stanął w drzwiach – wychudzony, zarost zaniedbany, ale oczy te same błękitne co zawsze.
„Mamo… mogę wejść?”
Rzuciłam mu się w ramiona.
Zuzanna podeszła cicho: „Nie szukałam cię dla siebie… Chciałam tylko wiedzieć, że żyjesz.”
Paweł spojrzał na nas: „Chcę być sobą. Żebyście mnie kochały takim jakim jestem.”
Wszyscy płakaliśmy.
Dziś żyjemy inaczej – więcej słucham niż mówię. Paweł i Zuzanna są razem, a ja uczę się kochać bez warunków.
Czasem myślę: Ile razy rodzice tracą dzieci przez źle pojętą miłość? Czy potrafimy nauczyć się kochać bez oczekiwań? Co wy o tym sądzicie?