„Zabierz go do siebie na zawsze” – powiedziała nasza córka: Mamo, będziemy za nim tęsknić, ale czasem odwiedzimy
– Mamo, nie możemy już dłużej tak żyć – głos mojej córki, Julii, drżał od napięcia. Stała w kuchni, opierając się o blat, a jej oczy były pełne łez. – Dziadek… On potrzebuje kogoś cały czas. Ja nie dam rady, Tomek też nie. Ty musisz go zabrać do siebie. Na zawsze.
Te słowa rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak Julia wyszła trzaskając drzwiami. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek zimnej już herbaty. Mój ojciec, Stanisław, od kilku miesięcy mieszkał u mojej córki i jej męża. Po śmierci mamy nie potrafił sobie poradzić – zapominał o lekach, gubił się na ulicy, czasem nie poznawał nawet mnie. Julia zgodziła się go przyjąć, bo wtedy pracowałam jeszcze w szkole i nie mogłam zostawić uczniów. Ale teraz… Teraz wszystko się zmieniło.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ojca po śmierci mamy. Siedział na ławce pod blokiem, patrzył w dal pustym wzrokiem. – Tato – powiedziałam cicho, siadając obok niego. – Chodź do domu. – Nie mam już domu – odpowiedział wtedy i coś we mnie pękło.
Przez te miesiące Julia robiła wszystko, co mogła. Pracowała zdalnie, opiekowała się dwójką dzieci i jeszcze dziadkiem. Jej mąż Tomek coraz częściej wracał późno z pracy, a atmosfera w domu gęstniała z dnia na dzień. Ojciec budził się w nocy i chodził po mieszkaniu, czasem krzyczał przez sen. Dzieci bały się go, a Julia była coraz bardziej zmęczona.
– Mamo, ja go kocham, ale nie dam rady – mówiła mi przez telefon. – On potrzebuje ciebie.
Wiedziałam, że ma rację. Ale bałam się. Bałam się tej odpowiedzialności, bałam się patrzeć na to, jak mój silny kiedyś ojciec gaśnie z dnia na dzień. Bałam się też tego, co powie mój mąż Marek. Nasze życie było już wystarczająco trudne – on po operacji biodra, ja na emeryturze z ledwością wiążąca koniec z końcem.
Wieczorem zadzwoniłam do Marka.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
– O tacie? – zapytał od razu.
– Julia nie daje rady. Chce, żebym go zabrała do nas.
– A my damy radę? – jego głos był zmęczony.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
Następnego dnia pojechałam do Julii. W drzwiach przywitała mnie wnuczka Zosia.
– Babciu, dziadek znowu płakał w nocy – powiedziała szeptem.
Weszłam do pokoju ojca. Siedział na łóżku i patrzył w okno.
– Tato… – zaczęłam.
– Nie chcę być ciężarem – przerwał mi cicho.
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Poczułam jego drżące ciało i łzy napływające do oczu.
Wieczorem spakowałyśmy z Julią rzeczy ojca. Panowała cisza przerywana tylko szelestem ubrań wkładanych do walizki.
– Przepraszam cię, mamo – powiedziała nagle Julia. – Ja naprawdę próbowałam…
– Wiem kochanie – odpowiedziałam i przytuliłam ją mocno.
Droga do naszego mieszkania była długa i milcząca. Ojciec patrzył przez okno samochodu bez słowa. Kiedy weszliśmy do domu, Marek pomógł mu usiąść na kanapie.
– Cześć tato – powiedział cicho.
Ojciec skinął głową i uśmiechnął się blado.
Pierwsze dni były trudne. Ojciec gubił się w nowym otoczeniu, pytał o mamę, czasem płakał bez powodu. Marek starał się być wyrozumiały, ale widziałam po nim zmęczenie i frustrację. Ja sama nie spałam po nocach, nasłuchując czy ojciec nie wstał z łóżka i nie wyszedł na klatkę schodową.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Markiem przy stole.
– Nie damy rady sami – powiedział stanowczo. – Musimy poprosić o pomoc.
Zadzwoniłam do opieki społecznej. Przydzielili nam panią Anię, która miała przychodzić dwa razy w tygodniu. To trochę pomogło, ale większość czasu spędzałam z ojcem sama.
Czasem miał lepsze dni – opowiadał wnukom historie z młodości albo śmiał się z dawnych żartów Marka. Ale częściej był smutny i zamknięty w sobie. Zdarzało się, że krzyczał przez sen imię mamy albo próbował wyjść z domu w środku nocy.
Julia dzwoniła rzadko. Kiedy przyjeżdżała z dziećmi, wszyscy byli spięci. Zosia bała się dziadka, a Tomek unikał rozmów o nim.
– Mamo, będziemy za nim tęsknić… ale odwiedzimy was czasem – powiedziała Julia podczas jednej z wizyt.
Poczułam wtedy ogromny żal i samotność. Czy naprawdę zostałam z tym wszystkim sama?
Zaczęłam mieć pretensje do Julii. Dlaczego to ja muszę wszystko dźwigać? Dlaczego ona nie może pomóc częściej? Ale potem przypominałam sobie siebie sprzed lat – młodą matkę walczącą o każdy dzień dla swoich dzieci i rodziców… Może ona też po prostu nie daje rady?
Któregoś dnia ojciec upadł w łazience. Znalazłam go leżącego na zimnych kafelkach, bezradnego jak dziecko.
– Przepraszam… – szeptał przez łzy.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą rozpacz i bezsilność.
Wieczorem zadzwoniłam do Julii.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Przyjechała jeszcze tego samego dnia.
– Mamo… Ja wiem, że jest ciężko… Ale ja nie potrafię inaczej żyć… Dzieci się boją… Tomek jest coraz bardziej zamknięty w sobie…
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
– Może powinniśmy poszukać domu opieki? – zaproponowała cicho Julia.
Poczułam gniew i wstyd jednocześnie.
– Nie oddam taty do domu starców! – krzyknęłam przez łzy.
Ale potem przyszła refleksja: czy naprawdę robię to dla niego… czy dla siebie?
Minęły kolejne tygodnie pełne zmęczenia i frustracji. Ojciec coraz częściej był nieobecny duchem. Marek zaczął chorować na serce ze stresu. Ja sama czułam się jak cień człowieka sprzed lat.
W końcu podjęliśmy decyzję razem: znaleźliśmy dom opieki niedaleko naszego miasta. Ojciec zamieszkał tam miesiąc temu. Odwiedzamy go co tydzień z Julią i dziećmi. Czasem uśmiecha się do nas, czasem patrzy gdzieś daleko…
Czy zrobiłam dobrze? Czy można pogodzić miłość do rodzica z troską o własną rodzinę? Czy każda decyzja musi boleć?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można być dobrym dzieckiem i dobrą matką jednocześnie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?