Wrota zdrady: Opowieść Kamila Kowalskiego

— Bogumiła, już jestem! — krzyknąłem, przekręcając klucz w zamku. Drzwi do naszego dwupokojowego mieszkania na Retkini otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. W jednej ręce ściskałem kopertę z wypłatą, w drugiej torbę z prezentem dla żony — jej ulubionymi perfumami. Po trzech miesiącach pracy na zmianie w fabryce pod Poznaniem wracałem do domu zmęczony, ale szczęśliwy. W głowie miałem tylko jedno: zobaczyć uśmiech Bogumiły, poczuć jej ramiona, usłyszeć jej śmiech.

Ale w mieszkaniu panowała cisza. Zbyt głęboka, zbyt ciężka. Z kuchni nie dobiegał zapach obiadu, nie słyszałem radia, które zawsze grało cicho w tle. — Boguś? — zawołałem ciszej, czując jak coś ściska mi gardło. Przeszedłem przez przedpokój i wtedy usłyszałem szmer za drzwiami sypialni. Zatrzymałem się, serce zaczęło bić szybciej. Przez chwilę stałem jak sparaliżowany, zanim nacisnąłem klamkę.

To, co zobaczyłem, roztrzaskało mnie na kawałki. Bogumiła leżała w łóżku z obcym mężczyzną. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu, a on zerwał się gwałtownie, próbując zakryć nagość kołdrą. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie — upuszczona torba z prezentem, rozsypane perfumy, koperta z wypłatą spadająca na podłogę.

— Kamil… To nie tak… — zaczęła Bogumiła, ale jej głos był cichy i drżący.

— Nie tak? — wykrztusiłem. — To jak?

Nie potrafiłem zebrać myśli. Przez chwilę chciałem po prostu wyjść, uciec od tego obrazu, który wypalił mi się pod powiekami. Ale nogi odmówiły posłuszeństwa.

— Kamil, proszę… — Bogumiła próbowała się ubrać, a jej kochanek — młody facet o ciemnych włosach i aroganckim spojrzeniu — patrzył na mnie wyzywająco.

— Kim on jest? — zapytałem głucho.

— To… to tylko kolega z pracy… — odpowiedziała Bogumiła, spuszczając wzrok.

Zaśmiał się cicho.

— Kolega? — powtórzyłem z goryczą. — Tak się teraz mówi na kochanka?

Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Słowa padały jak ciosy: „Nie rozumiesz mnie”, „Byłam samotna”, „Ciebie ciągle nie ma”. Wybiegłem z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że sąsiadka z naprzeciwka wychyliła się ze swojego lokum.

Przez kilka godzin błąkałem się po Łodzi bez celu. Deszcz zaczął padać, a ja szedłem przed siebie, moknąc do suchej nitki. W głowie miałem tylko jedno pytanie: gdzie popełniłem błąd? Przecież robiłem wszystko dla naszej rodziny. Pracowałem ciężko, żebyśmy mogli spłacać kredyt za mieszkanie, żeby Bogumiła miała wszystko, czego potrzebuje.

Wróciłem późno w nocy. Mieszkanie było już puste — Bogumiła zostawiła kartkę na stole: „Muszę przemyśleć wszystko. Przepraszam.”

Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, patrząc w sufit i próbując zrozumieć, jak to się stało. Przypominałem sobie nasze wspólne chwile: pierwszą randkę w parku Źródliska, ślub w małym kościele na Bałutach, wspólne plany o dziecku… Czy to wszystko już nie miało znaczenia?

Następnego dnia zadzwoniła moja matka.

— Kamilu, co się dzieje? Sąsiadka mówiła, że był jakiś hałas… — Jej głos był pełen troski.

Nie potrafiłem jej powiedzieć prawdy. Skłamałem, że to nic takiego.

Przez kolejne dni żyłem jak automat. Chodziłem do pracy dorywczej w magazynie, wracałem do pustego mieszkania i patrzyłem na zdjęcia Bogumiły na półce. Czułem gniew i żal, ale najbardziej bolała mnie bezsilność.

Po tygodniu Bogumiła wróciła po swoje rzeczy. Spotkaliśmy się w kuchni.

— Kamil… — zaczęła niepewnie.

— Nie musisz nic mówić — przerwałem jej. — Chciałem tylko wiedzieć jedno: czy kiedykolwiek mnie kochałaś?

Spojrzała mi w oczy i zobaczyłem w nich łzy.

— Kochałam… Ale coś się wypaliło. Byłam sama przez tyle miesięcy… Potrzebowałam kogoś obok siebie.

— A ja? — zapytałem gorzko. — Ja też byłem sam. Tylko że ja nie szukałem pocieszenia w ramionach obcej osoby.

Nie odpowiedziała. Spakowała swoje rzeczy i wyszła bez słowa pożegnania.

Zostałem sam z pustym mieszkaniem i jeszcze bardziej pustym sercem. Próbowałem znaleźć sens w tym wszystkim — czy naprawdę praca i pieniądze są ważniejsze od obecności? Czy można odbudować zaufanie po zdradzie?

Minęły miesiące. Powoli zacząłem układać życie na nowo. Spotykałem się z przyjaciółmi, wróciłem do starych pasji: fotografii i jazdy rowerem po Łodzi nocą. Ale rany goiły się powoli.

Czasem patrzę na drzwi do naszego mieszkania i zastanawiam się: czy gdybym wrócił dzień wcześniej albo zadzwonił częściej, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można wybaczyć zdradę? A może są drzwi, których nigdy nie powinno się otwierać?