Wakacje, które zmieniły wszystko: Opowieść babci z emerytury
— Babciu, a co dziś na obiad? — zapytał Kuba, ledwo przekraczając próg kuchni, jeszcze w piżamie, z telefonem w ręku. Zosia, młodsza o dwa lata, już siedziała przy stole i stukała palcami w blat, niecierpliwie czekając na odpowiedź.
Patrzyłam na nich i czułam, jak narasta we mnie zmęczenie. To był dopiero trzeci dzień wakacji, a ja już miałam wrażenie, że minął miesiąc. Moja córka, Marta, i jej mąż, Paweł, wyjechali na długo wyczekiwane wakacje do Grecji. „Mamo, przecież ty masz teraz tyle wolnego czasu! Dzieci cię uwielbiają!” — przekonywała mnie Marta przez telefon. Nie miałam serca odmówić. Przecież to moje wnuki.
Ale nikt nie zapytał mnie, czy mam siłę. Czy moja emerytura wystarczy na dodatkowe zakupy, lody, kino i wszystkie te atrakcje, które dzieci dziś uważają za oczywistość. Nikt nie zapytał, czy nie chciałabym po prostu odpocząć.
— Babciu, a pójdziemy dziś do kina? — Zosia spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami.
— Może innym razem, kochanie. Dziś musimy zrobić zakupy i ugotować obiad — odpowiedziałam łagodnie.
— Ale mama zawsze nas zabierała! — fuknęła Zosia i odwróciła się obrażona.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam przygotowywać śniadanie. Chleb był już czerstwy, masło kończyło się w lodówce. Przeliczyłam w myślach pieniądze — emerytura ledwo starczała na moje potrzeby, a teraz musiałam wykarmić dwójkę dzieci przez całe dwa miesiące.
Po południu poszliśmy do sklepu. Kuba wrzucał do koszyka chipsy i napoje gazowane, Zosia domagała się lodów. „Babciu, przecież mama zawsze kupuje!” — powtarzali jak mantrę. Tłumaczyłam im, że nie możemy kupować wszystkiego, ale patrzyli na mnie z wyrzutem.
Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. W domu było cicho — dzieci zajęte były swoimi telefonami i tabletami. Próbowałam zagadać:
— Może zagramy w planszówki?
— Nie chce nam się — odpowiedział Kuba bez podnoszenia wzroku znad ekranu.
Poczułam się jak mebel. Niby jestem potrzebna — do gotowania, sprzątania, pilnowania — ale jako człowiek przestałam istnieć. Przypomniały mi się czasy, kiedy Marta była mała. Wtedy wszystko było inne. Cieszyła się z drobiazgów: wspólnego pieczenia ciasta, spaceru po parku. Teraz jej dzieci oczekują rozrywki na najwyższym poziomie.
Minął tydzień. Byłam coraz bardziej zmęczona. Dzieci zaczęły się kłócić o ładowarkę do telefonu, o to kto pierwszy pójdzie pod prysznic. Każdego dnia słyszałam: „Babciu, nudzi mi się!”, „Babciu, kupisz mi to?”, „Babciu, a kiedy wrócą rodzice?”.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Marta.
— Mamo, jak tam dzieci?
— Dają radę — odpowiedziałam wymijająco.
— Super! My tu mamy cudowną pogodę! Paweł właśnie zamówił nam rejs statkiem! — śmiała się radośnie.
— A jak ty się czujesz? — zapytałam cicho.
— Oj mamo, nie narzekaj! Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!
Zamilkłam. Czy naprawdę tak powiedziałam? Czy rodzina to tylko obowiązki i poświęcenie?
Następnego dnia Zosia rozbiła szklankę w kuchni. Zamiast przeprosić, uciekła do pokoju i trzaskała drzwiami. Kuba wykrzyczał mi w twarz: „Jesteś najgorszą babcią na świecie!”. Łzy napłynęły mi do oczu. Zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na chwilę słabości.
Wieczorem usiadłam z dziećmi przy stole.
— Posłuchajcie mnie uważnie — zaczęłam drżącym głosem. — Jestem waszą babcią i bardzo was kocham. Ale nie jestem już młoda. Nie mam tyle siły ani pieniędzy co wasi rodzice. Chciałabym spędzić z wami czas inaczej: pograć w gry planszowe, upiec razem ciasto, pójść na spacer do parku. Nie mogę wam kupować wszystkiego ani zabierać codziennie do kina.
Dzieci patrzyły na mnie zdziwione. Przez chwilę milczeliśmy wszyscy.
— Przepraszam babciu… — wyszeptała Zosia i przytuliła się do mnie.
Kuba spuścił głowę.
— Ja też przepraszam…
Od tego dnia coś się zmieniło. Zaczęliśmy razem gotować obiady, grać w karty wieczorami. Czasem poszliśmy na lody do parku zamiast do kina. Dzieci powoli uczyły się doceniać drobiazgi.
Ale kiedy Marta wróciła z wakacji opalona i szczęśliwa, rzuciła tylko:
— No i jak było? Mam nadzieję, że nie sprawiali problemów?
Uśmiechnęłam się blado.
— Było… różnie.
Marta nawet nie zapytała, czy nie jestem zmęczona.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni i myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę tak wygląda starość? Czy jesteśmy tylko darmową pomocą dla naszych dzieci? Czy ktoś jeszcze potrafi docenić to, co robimy?
Może to ja jestem staroświecka? Może dzisiejsze dzieci naprawdę nie potrafią już być wdzięczne?
A może to my sami nauczyliśmy ich tego konsumpcyjnego podejścia?
Czasem zastanawiam się: czy kiedyś doczekam się zwykłego „dziękuję” bez pretensji i oczekiwań? Czy ktoś jeszcze pamięta o tym, że starsi ludzie też mają uczucia?