W późniejszych latach mój syn przestał ze mną rozmawiać: Wybrał kobietę, która złamała mu serce

— Michał, proszę cię, nie rób tego sobie jeszcze raz! — mój głos drżał, gdy patrzyłam na syna stojącego w progu kuchni. W jego oczach widziałam upór, który znałam od dziecka, ale teraz był w nim też chłód, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.

— Mamo, to moja sprawa. Nie musisz się wtrącać — odpowiedział cicho, ale stanowczo. Oparł się o framugę drzwi i przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Potem odwrócił się i wyszedł, zostawiając mnie samą z narastającym niepokojem.

Michał był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama po śmierci męża. Byliśmy zawsze blisko — przynajmniej tak mi się wydawało. Był dobrym chłopcem, wrażliwym i ambitnym. Skończył politechnikę w Warszawie, dostał dobrą pracę w IT. Zawsze powtarzałam mu: „Najważniejsze to być szczęśliwym i nie dać się skrzywdzić”.

Kiedy poznał Martę, byłam szczęśliwa. Wydawała się miła, uśmiechnięta, z dobrego domu. Przez pierwsze miesiące wszystko wyglądało idealnie — wspólne obiady, wyjazdy na Mazury, śmiechy przy stole. Ale potem zaczęły się ciche dni, coraz mniej rozmów i coraz więcej łez w oczach Michała. Marta była wymagająca, często krytykowała go przy mnie. Zawsze miałam wrażenie, że coś przed nami ukrywa.

Pewnego dnia Michał wrócił do domu późno w nocy. Usiadł przy stole i długo milczał. W końcu powiedział: — Rozwodzimy się. Marta mnie zdradziła.

Serce mi pękło. Przytuliłam go i płakałam razem z nim. Przez kilka miesięcy był cieniem samego siebie. Starałam się być przy nim, gotowałam jego ulubione pierogi ruskie, oglądaliśmy stare filmy. Powoli wracał do życia — zaczął biegać, spotykać się ze znajomymi z pracy.

Aż pewnego dnia zobaczyłam Martę pod naszym blokiem. Stała z bukietem kwiatów i czekała na Michała. Próbowałam go ostrzec:

— Synku, ona cię zraniła. Po co wracać do tego, co boli?

Ale on tylko wzruszył ramionami:

— Ludzie się zmieniają, mamo. Może ona też?

Od tego momentu wszystko zaczęło się psuć między nami. Michał coraz rzadziej dzwonił, przestał przychodzić na niedzielne obiady. Gdy próbowałam z nim rozmawiać o Marcie, zamykał się w sobie albo wychodził z domu bez słowa.

Pewnego wieczoru zadzwoniłam do niego:

— Michał, martwię się o ciebie. Nie rozmawiamy już tak jak kiedyś.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… ja muszę sam poukładać sobie życie. Proszę cię… nie dzwoń przez jakiś czas.

Zamarłam. Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg. Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Każdego dnia patrzyłam na telefon z nadzieją na wiadomość od syna. Nic.

Sąsiadka spotkała go raz na mieście z Martą — trzymali się za ręce i śmiali się do siebie. Z jednej strony czułam ulgę, że może jest szczęśliwy… ale z drugiej strony bolało mnie to odrzucenie.

W święta Bożego Narodzenia zostawiłam mu pod drzwiami paczkę z piernikami i kartkę: „Czekam na ciebie zawsze”. Nie odpowiedział.

Czasami zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była pozwolić mu upaść i samemu podnieść się z kolan? Może powinnam zaakceptować Martę bez względu na wszystko?

Ostatnio spotkałam Martę przypadkiem w sklepie spożywczym. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie:

— Dzień dobry pani Zofio…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją zapytać: „Czy naprawdę kochasz mojego syna? Czy znowu go skrzywdzisz?” Ale tylko skinęłam głową i wyszłam bez słowa.

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym, jak bardzo tęsknię za rozmowami z Michałem — o drobiazgach, o pogodzie, o tym, co ugotować na obiad. Czasem łapię się na tym, że mówię do niego na głos w pustym mieszkaniu.

Czy każda matka musi przejść przez taki ból? Czy powinnam pozwolić mu żyć własnym życiem nawet wtedy, gdy widzę, że może znów cierpieć? A może to ja powinnam nauczyć się odpuszczać?

Może kiedyś Michał wróci i znów usiądziemy razem przy stole… Ale czy wtedy będziemy jeszcze potrafili rozmawiać tak jak dawniej?

Czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie pozwolić mu odejść? Czy to właśnie jest prawdziwa miłość matki?